Ponad pół miliona osób pracowało pod koniec ubiegłego roku w różnych urzędach i agendach administracji publicznej. W ciągu dwóch ostatnich lat administracja rozrosła się o ponad 17 proc. – wynika z danych zebranych przez „Rz". Stało się tak, chociaż rząd Donalda Tuska dwa razy, w 2009 i 2010 roku, zapowiadał, że chce zmniejszyć zatrudnienie w urzędach o 10 proc. Oznacza to, że nawet jeśli zrealizuje swoje zamierzenia w przyszłym roku, to w urzędach i tak będzie pracowało więcej osób niż pod koniec 2008 roku.
– Te liczby są szokujące. W administracji musi się dziać coś niedobrego. Biurokracja rozrasta się w niesamowitym tempie – przyznaje Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC. I dodaje: – Rozumiem, że urzędnikom przybywa zadań, co jest wynikiem naszego członkostwa w UE oraz „produkcji" nowych przepisów w Sejmie. Jednak ich wydajność też powinna rosnąć.
Sprawdziliśmy, ile osób pracowało w ministerstwach, urzędach wojewódzkich, marszałkowskich, samorządach wielkich miast oraz w małych gminach, a także w ZUS i NFZ na koniec grudnia 2009 i 2010 r. Okazuje się, że w ciągu roku pracę stałą i czasową znalazło tam ok. 30 tys. nowych osób. Z ankiety wynika, że urzędy bardziej pilnują limitów etatów niż pracowników, dlatego wzrost zatrudnienia wykazywany w etatach jest niższy od rzeczywistego zwiększania liczby pracowników (bo np. niektórzy są przyjmowani na część etatu).
– To pokazuje patologię zarządzania państwem – uważa ekonomista Krzysztof Rybiński. – Jeśli rząd rzeczywiście chciał zracjonalizować zatrudnienie w administracji, powinien to przeprowadzić szybko i skutecznie. Tymczasem w ciągu dwóch lat przybyło nam ponad 70 tysięcy urzędników, podczas gdy nasza armia liczy niespełna 100 tys. żołnierzy – tłumaczy Rybiński.