Najwyższa Izba Kontroli stwierdziła, że w polskich miastach brakuje inwentaryzacji terenów zielonych. Nikt nie wie dokładnie, ile drzew i jakie gatunki tam rosną. To ustalenia wynikają z ostatniej kontroli „Ochrona drzew w procesach inwestycyjnych w miastach".
Miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego w gminach, a także decyzje o warunkach zabudowy, nie precyzowały, w jaki sposób należy postępować z drzewami, jeżeli kolidują z planowanymi inwestycjami. Decyzje o pozwoleniu na budowę i załączone do nich projekty budowlane nie zawierały (choć powinny) inwentaryzacji istniejących zadrzewień i planowanego układu zieleni lub odnosiły się do nich bardzo ogólnie.
Zdaniem NIK samorządowcy przedkładali interesy inwestorów ponad interes społeczny, jakim jest ochrona przyrody. W większości prowadzonych postępowań podstawą były głównie dowody przedłożone przez inwestorów. Sami urzędnicy nie badali wartości przyrodniczej drzew ani nie rozważali rozwiązań alternatywnych, np. zmiany projektu inwestycji, tak by drzewa zachować. Na 201 zbadanych przez NIK inwestycji, w obrębie których znajdowało się 25 377 drzew, urzędnicy odmówili zezwolenia na wycięcie tylko 59.
Zezwolenia na usunięcie drzew wydawano zgodnie z przepisami ustawy o ochronie przyrody, jednakże postępowania te często były prowadzone nierzetelnie. Jak ustalili kontrolerzy NIK, rozprawy administracyjne, podczas których uzgadnia się interesy stron, przeprowadzano jedynie w Krakowie.
Najczęściej wykorzystywaną formą kompensacji za wycięte drzewa był obowiązek nasadzenia nowych. Jednak zdaniem NIK inwestorzy kupują sadzonki słabe i niskiej jakości, a już nasadzone pozostawiają bez odpowiedniej opieki.