Największe sądy w Polsce radykalnie ograniczają wokandy. W apelacji warszawskiej, gdzie rozstrzyganych jest najwięcej spraw w całej Polsce, terminy wszystkich jawnych rozpraw już w czwartek zostały zawieszone. Aktywność sądów ograniczy się do spraw niecierpiących zwłoki, np. aresztowych, niektórych rodzinnych i rozpatrywanych w trybie niejawnym. Podobne działania podejmują lub zamierzają podjąć inne placówki w kraju.
Oznacza to, że żadna regularna rozprawa nie odbędzie się w terminie. Nowe trudno przewidzieć, bo nikt dziś nie wie, jak długo będziemy wychodzić z zarazy. Ta sytuacja pokazuje, że polskie sądy były dotąd w „recesji", a teraz następuje katastrofa. Zapewne do spraw, których rozpatrywanie w sporej części zostało zamrożone, dojdą następne, bo życie gospodarcze i społeczne się toczy bez względu na pandemię.
Czytaj także:
Wokandy kurczą się w obawie przed koronawirusem
Niestety, koronawirus zamykający sądy splótł się ze skokowym przyrostem spraw, których jest już prawie 20 mln, i z blisko 800 wakatami sędziowskimi (części z powodu styczniowej uchwały SN, która powstrzymała sędziów od ubiegania się o awanse). A na to wszystko nałożył się wszechobecny formalizm i bezwład organizacyjny, który nie pozwala uelastycznić działalności sądów w stanach nadzwyczajnych bez szkody dla podsądnych.
Koronawirus pokazał, że sądy nie są przygotowane na takie nadzwyczajne sytuacje, a Ministerstwo Sprawiedliwości, mimo że widmo epidemii wisiało nad nami od stycznia, nie poczyniło żadnych poważnych ruchów organizacyjnych i legislacyjnych, aby minimalizować potencjalne negatywne skutki wirusa. Przyjęło raczej bierną postawę oczekiwania na decyzje wypływające od prezesów poszczególnych apelacji, tak jak dzieje się to teraz.