Dziesiątki tysięcy skarg od obywateli państw, które podlegają jurysdykcji Trybunału Praw Człowieka, paraliżują jego działanie. Co roku ich przybywa, sukcesywnie wdrażane są też reformy, którymi próbuje się poprawiać jego wydolność.
W 2010 r. weszły w życie regulacje, które dziś zaczynają przynosić efekty: m.in. zmniejszenie składów sędziowskich i zwiększenie ich liczby. Skargi już na pierwszy rzut oka niedopuszczalne odrzucane są jednoosobowo, a sprawy, które się powtarzają, rozpatrują komitety trzech sędziów. To wszystko za mało. Dyskusja o kolejnych reformach trwa. Ostatni jest pomysł premiera Wielkiej Brytanii Davida Camerona, według którego Strasburg powinien zajmować się najpoważniejszymi naruszeniami praw człowieka. W pewnym sensie w taką stronę zmierza sam Trybunał, który zadeklarował, że w orzecznictwie chce się skupić na najważniejszych przypadkach, które mają służyć rozwiązaniu problemów systemowych, będących źródłem skarg obywateli.
Zdaniem Adama Bodnara z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka w takich krajach jak Wielka Brytania, Szwajcaria, Niemcy system ochrony prawnej działa przyzwoicie, dlatego myślą tam o Strasburgu jako czymś w rodzaju sądu konstytucyjnego. Tymczasem dla obywateli Rosji, Ukrainy czy Polski jest on czasem jedyną drogą do sprawiedliwości w ich indywidualnych sprawach.
Według Adama Bodnara sposobem na rozładowanie zatorów może być wzmocnienie krajowych systemów egzekucji i wykonywania wyroków. Chodzi o stwarzanie takich mechanizmów gwarancji praw człowieka, żeby m.in. eliminować sytuacje, które są podłożem skarg obywateli.
– W Polsce sobie już trochę z tym radzimy – mówi Adam Bodnar i wymienia np. ustawę o skardze na przewlekłość postępowania.