– Dzisiejsze dysproporcje w obciążeniu sędziów pracą są niesprawiedliwe – przyznaje w rozmowie z „Rz" sędzia Stanisław Dąbrowski, pierwszy prezes Sądu Najwyższego. I dodaje, że nie słyszał, aby sędziowie z Warszawy zabiegali o przeniesienie na prowincję, by mniej pracować.
Jak to jest z tymi przenosinami? Sędziowie twierdzą, że minister z reguły sędziom z dużych miast (głównie ze stolicy) odmawia. W 2011 r. z okręgu SO w Warszawie odeszły cztery osoby, tyle samo w 2012 r. Do stolicy przyszło zaś odpowiednio – trzech i 11 sędziów. Patrycja Loose, rzeczniczka Ministerstwa Sprawiedliwości, zapewnia, że minister, podejmując decyzję w konkretnej sprawie, bierze pod uwagę nie tylko sytuację życiową sędziego, ale i obciążenie sądu, w którym do tej pory orzekał.
Uciekają z Warszawy
– To gigantyczny problem – ocenia sędzia Łukasz Piebiak, z Sądu Rejonowego dla Miasta Stołecznego Warszawy. I wspomina sędziego, który siedmiokrotnie prosił o przeniesienie do Łodzi. Procedura trwa od trzech lat. Głos w jego sprawie zabrała nawet Krajowa Rada Sądownictwa. Poprosiła ministra, aby przychylił się do prośby sędziego.
Inny przykład: karnista z praskiego Sądu Rejonowego przez cztery lata starał się o przeniesienie do małego sądu w Sokółce, nim mu się udało. Wniosek o przeniesienie składał też inny warszawski sędzia. Było mu obojętne, gdzie zacznie sądzić. Nie chciał orzekać tylko w Warszawie, bo – jak podkreślał w prośbie – w stolicy nie stać go nawet na kupno kawalerki.
– Z przeniesieniem w drugą stronę, tzn. z innych miast do stolicy, nie ma problemu. Minister się na to godzi – stwierdza sędzia Piebiak.