Za kilkanaście dni upływa termin zgłaszania się na stanowiska do Sądu Najwyższego. Niektórzy z sędziów, w tym z samych władz Stowarzyszenia Sędziów Iustitia, otwarcie deklarują, że „absolutnie nie wykluczają kandydowania do Sądu Najwyższego", choć wcześniej Stowarzyszenie apelowało o nieuczestniczenie w procedurach awansowych do sądów powszechnych przed nową Krajową Radą Sądownictwa.
Czytaj także: Nowa sądowa ustawa PiS przyjęta przez Sejm
Lep na sędziów
Warto może więc dzisiejszym czterdziestolatkom przypomnieć, że odziedziczona po zaborcy ścieżka awansu sędziego była w okresie PRL doskonałym narzędziem korodowania niezawisłości sędziowskiej i wykształcenia grupy sędziów dyspozycyjnych. Podatność ta została utrwalona po 1989 r. poprzez rozbudowę hierarchicznych struktur sądów, z wielką grupą wysoko uplasowanych sędziów funkcyjnych.
Czytaj także: Wakacyjne porządki w sądach
Do tej jednak pory Sąd Najwyższy był poza zasięgiem marzeń przeciętnego sędziego. Dobór do niego był bowiem oparty na mało transparentnych regułach korporacyjnych. W rezultacie konkurs na stanowisko sędziego w Sądzie Najwyższym był fikcją, jako że na jedno stanowisko zgłaszał się jeden zaakceptowany przez jego sędziów kandydat. Paradoksem był więc fakt, że w konkursie na urząd sędziego sądu rejonowego zgłaszało się stu kandydatów, a na stanowisko w Sądzie Najwyższym nierzadko jeden...