Tegoroczny raport Doing Business Banku Światowego kolejny raz wskazał na słabą kondycję polskiego sądownictwa gospodarczego. Gdyby naszych czasów dożył Benedykt Chmielewski – twórca pierwszej polskiej encyklopedii powszechnej – pewnie określiłby ten stan, posługując się słynną definicją konia: „Jaki jest, każdy widzi”. Konia z rzędem jednak temu, kto potrafi zarówno prawidłowo odczytać wyniki tych badań, jak i wyciągnąć z nich odpowiednie wnioski.
[srodtytul]Metodologia badań[/srodtytul]
Ze względu na niejednolitość narodowych statystyk prowadzonych w poszczególnych państwach w odniesieniu do rozstrzygania sporów gospodarczych Bank Światowy musiał posłużyć się własnym kazusem. Według niego dwaj przedsiębiorcy z największego pod względem ludności miasta (w przypadku Polski jest to oczywiście Warszawa) spierają się co do zawartej umowy sprzedaży, której wartość wynosi ok. 65 tys. złotych. Z chwilą bowiem, gdy towary zostały dostarczone, kupujący oświadcza, że nie zapłaci ze względu na ich nieodpowiednią jakość.
Strony nie dochodzą do porozumienia i sprzedający decyduje się wnieść pozew do właściwego sądu (chodzi tu o lewobrzeżną Warszawę, w której od 2005 r. wydziały gospodarcze zostały umiejscowione w Sądzie Rejonowym dla m.st. Warszawy, który jest właściwy ze względu na przyjętą wartość przedmiotu sporu; dalej: stołeczny sąd gospodarczy).
W pozwie sprzedający żąda zabezpieczenia na majątku dłużnika z obawy przed jego niewypłacalnością. Sędzia powołuje biegłego, którego opinia przesądza, że towary były odpowiedniej jakości, i sąd rozstrzyga na korzyść sprzedającego.