Freski z Drohobycza mają szczególną wartość. Są jednym z ostatnich akordów twórczości Schulza. Zostały wykonane w tragicznych okolicznościach. Na zamówienie, a właściwie na rozkaz niemieckiego oficera. Daleko im wprawdzie do kunsztu Schulzowych grafik, rysunków i obrazów, ale jak twierdzą specjaliści, można w nich dostrzec motywy obecne w całej twórczości artysty.
- Bruno Schulz miał niezwykły dar opowiadania — uważa Alfred Schreyer, zamieszkały w Drohobyczu jeden z jego uczniów. — Na prowadzonych przez niego lekcjach najbardziej niesforni i rozbrykani młodzieńcy siedzieli jak zahipnotyzowani. Schulz nawiązywał często do znanych baśni, lecz zawsze przetwarzał je wykorzystując swoją niezwykłą fantazję. Opowiadał o królewnie, o dzielnym rycerzu, o Guliwerze, o przygodach dziadka do orzechów. Mówił o gnomach i dziwnych stworach, które żyją gdzieś daleko w innej rzeczywistości, ukrytej przed naszym wzrokiem. A zwykły kaflowy piec potrafił mieć smutny uśmiech dziecka, które tęskni do słońca. Aż szkoda, że nikt tych bajek nie spisywał.
Jerzy Ficowski, największy autorytet i znawca twórczości Brunona Schulza, w swoich „Regionach wielkiej herezji” przytaczał słowa uczennicy gimnazjum koedukacyjnego, w którym Schulz przez jakiś czas również dawał lekcje: — Usiadł na krześle jak na koniu i zaczął opowiadać nam bajkę. O błędnym rycerzu, którego przepołowiła wraz z rumakiem zamykająca się niespodziewanie brama. Odtąd jeździec wędrował po świecie na połowie swego konia...
Te opowieści korespondują z malowidłami odkrytymi w Drohobyczu. Wojciech Chmurzyński, dyrektor Muzeum Karykatury w Warszawie, który zajmował się przez wiele lat twórczością plastyczną Brunona Schulza, uważa, że polichromie drohobyckie mogą być ilustracjami do „Królewny Śnieżki”. Świadczy o tym wizerunek krasnala, królewna z jabłkiem w ręku oraz woźnica.W malowidłach wywiezionych do Izraela bardzo znacząca jest postać woźnicy kierującego dorożką. Motyw dorożki fascynował Schulza od dzieciństwa. Zwierzył się z tego niegdyś Witkacemu w rozmowie opublikowanej na łamach „Tygodnika Ilustrowanego” w 1935 roku:
„Około szóstego, siódmego roku życia powracał w moich rysunkach wciąż na nowo obraz dorożki z nastawioną budą, płonącymi latarniami, wyjeżdżającej z nocnego lasu. Obraz ten należy do żelaznego kapitału mojej fantazji, jest on jakimś punktem węzłowym wielu uchodzących w głąb szeregów. Do dziś dnia nie wyczerpałem jego metafizycznej zawartości”.