Sąd frankowy w Warszawie działa zaledwie półtora roku. Tymczasem w trakcie prac parlamentarnych nad ostatnią nowelą procedury cywilnej pojawił się pomysł okrojenia go do spraw z lewobrzeżnej Warszawy oraz zachodniego obwarzanka i tych, które już do niego trafiły. Reszta frankowiczów składałaby pozwy przez najbliższe pięć lat w miejscu zamieszkania. A to dlatego, że dla sądu frankowego, który ma 22 sędziów, i już 40 tys. spraw, oznacza to ich rozpatrywanie przez kilka lat, a dla stron wyznaczanie rozprawy nawet w połowie w 2025 r.
Czytaj więcej
W trakcie prac nad nowelą kodeksu postępowania cywilnego w sejmowej podkomisji dodano przepis, który na pięć lat ma przypisać sprawy frankowe do miejsca zamieszkania frankowicza.
Dwa lata temu toczyła się już dyskusja, jak rozwiązać problem rosnącej liczby spraw frankowych. Wówczas dziekani lokalnych izb adwokackich apelowali o utworzenie wydziałów czy sekcji frankowych w każdym sądzie okręgowym, aby frankowicze spoza stolicy nie byli w gorszej sytuacji niż jej mieszkańcy. A już wtedy wykształcił się sąd specjalistyczny w stolicy, tyle że nie był organizacyjnie wyodrębniony.
Powstał wydział frankowy, ale wzrosła też liczna spraw frankowych i nie jest on w stanie ich rozpatrywać w rozsądnym terminie. Jakiż więc problem, aby utworzyć dodatkowy wydział, jak to od lat czyniono, gdy przybywało na przykład spraw karnych lub cywilnych. Od ręki można zaś przesunąć do sądu frankowego np. kolejnych 20 sędziów, choćby musieli się nieco przyuczyć.
To przecież nieprzypadkowo zarówno wtedy, jak i teraz wielu frankowiczów spoza Warszawy kieruje tutaj swoje pozwy przeciw bankom zwykle tutaj zlokalizowanym, choć mogliby to czynić w miejscu swego zamieszkania. Czynią to, gdyż warszawski sąd przodował w orzecznictwie frankowym, był bardziej przewidywalny. Teraz jednak jego powodzenie go przytłacza.