W rządowej propozycji rozbudowy sił zbrojnych, w tym podwojenia ich liczebności – co będzie niestety bardzo kosztowne – na szczególną uwagę zasługują propozycje znacznie tańszego uzyskania dodatkowych przeszkolonych wojskowo obywateli, czy wręcz żołnierzy. I będą to żołnierze z wyboru, ochotnicy, co daje większą gwarancję ich zaangażowania w tę służbę. A jak mawiał Napoleon Bonaparte, siła moralna żołnierzy bardziej niż ich liczba decyduje o zwycięstwie.
Plany to po pierwsze przysposabianie do służby wojskowej studentów ochotników na uczelniach cywilnych z kierunków, których wojskowe szkoły nie prowadzą. Dostaną za to stypendia, a potem odsłużą pięć lat w wojsku. Po drugie, zachęty dla żołnierzy, aby po uzyskaniu prawa do emerytury za finansowy dodatek nadal służyli w wojsku. Po trzecie, wprowadzenie dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej (obowiązkowa nie zostanie przywrócona). Ci ochotnicy, po 28-dniowym szkoleniu podstawowym, a potem 11-miesięcznym specjalistycznym, będą mieli prawo wstąpić do zawodowej służby wojskowej bądź wrócić do cywila. W cywilu będą rezerwistami dla armii, a zachętą dla nich będzie gwarancja otrzymania zatrudnienia w administracji publicznej.
Czytaj więcej
Łatwiejsza rekrutacja, wyższe zarobki i kontrowersyjne źródła finansowania mają zwiększyć armię ze 120 tys. do 250 tys. żołnierzy.
Do ustawodawcy należeć będzie pogodzenie tej dyspozycji wojskowej ze sprawnością urzędniczą, ale przypuszczam, że da się to zrobić. Tak jak się da pogodzić pasje hobbystyczne czy funkcje ławnika sądowego z solidnością pracowniczą.
Sprawne siły zbrojne plus obywatelskie rezerwy to najważniejszy element siły i powagi państwa, która także w codziennych relacjach międzynarodowych, ale jeszcze bardziej gospodarczych się liczy. Nieprzypadkowo niektóre państwa prężą militarne muskuły , co przeradza się niestety nawet na obrzeżach Europy w tzw. wojny hybrydowe. A armia to nie tylko wojsko zawodowe, ale też rezerwy mobilizacyjne, potrzebne zwłaszcza na wypadek zagrożenia i konfliktu.