Najważniejsi polscy politycy, z prezydentem i premierem na czele, bardzo jednoznacznie zaangażowali się w obronę Gruzji w związku z konfliktem w Osetii Południowej. Padły deklaracje o konieczności poszanowania integralności terytorialnej i niepodległości tego kraju, nie wykluczono nawet możliwości wysłania polskich wojsk w rejon konfliktu.
Polska nie jest jednak na międzynarodowej scenie politycznej graczem na tyle silnym, aby samodzielnie wpływać na kształtowanie ładu na Kaukazie. Dlatego powinna skupić się na odgrywaniu roli pośrednika między Tbilisi a Brukselą. Tylko bowiem takie potęgi, jak Stany Zjednoczone i Unia Europejska, mają szansę wywrzeć wpływ na Rosję. My natomiast mamy wszelkie predyspozycje po temu, żeby przybliżać zachodnim przyjaciołom wagę polityki wschodniej, pod warunkiem że będziemy starali się zachować pewien dystans do zachodzących na Kaukazie wydarzeń.
Rosyjski potencjał nuklearny jest tak wielki, że jego użycie oznaczałoby zagładę setek milionów ludzi. Dlatego należy za wszelką cenę działać na rzecz pokoju
Polska prowadzi obecnie bardzo zdeterminowaną i stanowczą politykę wschodnią. Jej optyka geopolityczna odbiega przy tym od postrzegania problemów Kaukazu przez kraje Europy Zachodniej. Wynika to głównie z różnych doświadczeń historycznych. Europa Środkowo-Wschodnia wciąż pamięta niedawną przykrą przeszłość, kiedy była kontrolowana przez Związek Sowiecki. Stąd skłonność do odbierania działań Rosji na arenie międzynarodowej jako zagrożenia.
Dla Niemiec, Francji, Włoch czy Stanów Zjednoczonych Rosja to nie tylko ważny partner dostarczający surowce energetyczne czy ogromny rynek zbytu, ale także polityczny sojusznik potrzebny do rozwiązania wielu międzynarodowych problemów, choćby sytuacji w Iranie, Afganistanie czy na Bliskim Wschodzie. Problemy krajów takich jak Gruzja są więc postrzegane głównie przez pryzmat wpływu, jaki będą miały na stosunki tych państw z Rosją.