Dzień Agenta

Każdy, kto moralne wsparcie dla Gruzji pustoszonej przez imperialne mocarstwo nazywa demolowaniem polskiej polityki zagranicznej, jest dla mnie rosyjskim agentem wpływu

Publikacja: 17.08.2008 19:31

Mimo istnienia Instytutu Pamięci Narodowej nasza pamięć narodowa nadal jest ułomna. Białe plamy, rozległe jak Morze Białe. Nie pamiętamy, może nie chcemy pamiętać, że przez 40 lat w polskiej kolonii imperium rosyjskiego posługującego się komunistyczną ideologią musiały działać i pracować tabuny agentów rosyjskich. Współpracowników KGB i GRU, honorowych dawców poparcia i wsparcia.

Nie mamy żadnej uporządkowanej, opartej na dowodach wiedzy, która utrzymałaby się przed sądem, ale praktyka i statystyka nie pozostawiają wątpliwości. Skoro wschodnioniemiecka Stasi – a to wiadomo na pewno – utrzymywała w Polsce rozległą siatkę agenturalną, obejmująca nawet funkcjonariuszy KC PZPR, to czekistowska sieć moskiewskiej centrali musiała być ogromna. Tak wynika z proporcji. W ogóle Niemcy mają więcej szczęścia od nas. W 1989 roku wywiad amerykański kupił, nawet niedrogo, listę najważniejszych agentów sowieckich w Niemczech. Dość długo Waszyngton nie chciał udostępnić tych nazwisk rządowi RFN, a potem zjednoczonych Niemiec, ale w końcu je przekazał. Nie wiadomo tylko, czy wszystkie. Ale w każdym razie Niemcy jakieś pojęcie o skali infiltracji mają. A my nawet jej zakresu możemy się tylko domyślać. Po omacku. Kiedy w Moskwie można było kupić wszystko, nie mieliśmy pieniędzy, bo nawet na przetrwanie rozmaitych pożytecznych struktur trzeba było pożyczać pieniądze w okolicach Kremla, niewykluczone, że na Łubiance.

Służby kontrwywiadowcze niepodległej III Rzeczypospolitej nigdy się specjalnie problemem rosyjskiej agentury nie zajmowały. Może ich pracownikom po prostu nie wypadało? Kto to może wiedzieć. W każdym razie, o ile mnie pamięć nie myli, od 1989 roku zdemaskowano jednego szpiega rosyjskiego, jakiegoś oficera niższego szczebla. A także usiłowano wrobić w szpiegostwo na rzecz Rosji studenta, asystenta posła Gruszki. Służby nie miały czasu, bo skoncentrowane były na wypełnianiu szafy Lesiaka, fałszowaniu lojalek, rozpracowywaniu prawicy i przekazywaniu sensacyjnych bomb politycznych tygodnikowi "Nie" Jerzego Urbana.

O rosyjskiej agenturze nikt nigdy nie mówił, jak w domu powieszonego nie mówi się o sznurku.

Jak więc rozpoznać agenta? Kiedyś było łatwo. Wbrew stereotypom filmowym nie po ciemnych okularach i podniesionym kołnierzu, ale po zapachu. Spirytus – FSB i GRU. Czosnek – Mossad. Guma do żucia – CIA. Piwo – BND. Eau Savage Diora – wywiad francuski. Śledź – norweski. Bazylia z gorgonzolą – włoski. Nerki baranie z łojem – MI5. Onuce – ABW. Na szczęście w sytuacjach kryzysowych nie trzeba wąchać. W momentach, w których zagrożone są interesy Rosji, agenci rosyjscy ujawniają się sami. Wystarczy wsłuchać się uważnie w rozkład akcentów w publicznych wypowiedziach na temat Gruzji, tarczy antyrakietowej czy rury bałtyckiej, rozważyć, czyj interes wysuwany jest na pierwszy plan, czyje wrażliwości i drażliwości przywoływane są jako rzeczowe argumenty, aby mieć mniej więcej pojęcie o związkach wypowiadającego się z aparatem informacji, dezinformacji i propagandy rosyjskiej. Subtelna analiza może nawet pozwolić na odróżnienie etatowca od ochotnika i stypendystę od bezinteresownego miłośnika. Gdyby takie rozróżnienie było komukolwiek do czegokolwiek potrzebne.

Niewykluczone, że mam zły charakter i garb historyczny i gdyby mnie poddano reedukacji w Moskwie, wyprostowałbym się i poprawił. Ale na razie każdy, kto moralne wsparcie dla maleńkiej Gruzji pustoszonej przez imperialne mocarstwo nazywa demolowaniem polskiej polityki zagranicznej, jest dla mnie obiektywnie rosyjskim agentem wpływu. Tak samo każdy, kto kontestuje ze względu na rosyjską wrażliwość umowę o amerykańskiej tarczy antyrakietowej. A nawet każdy, kto rozgrzesza pomyślaną jako narzędzie szantażu rurę bałtycką i wzywa do jej współfinansowania.

Zasada brzytwy Ockhama, niemnożenia bytów zbędnych dla wyjaśnienia problemu, skłania mnie do przypisywania agenturalności wszystkim, którzy stawiają interes Rosji nie tylko ponad interesem Polski, ale także ponad zasadami logicznego myślenia.

Oczywiście zdaję sobie sprawę z istnienia osobników światopoglądowo wyznających prawo silniejszego do oprymowania słabszych. To są ci, którzy z poważną miną dowodzą prawa Osetyńców do samostanowienia i oderwania się od Gruzji, ale odmawiają tego prawa Czeczeńcom, godząc się na zbrojną interwencję Rosji, zarówno wyzwoleńczą w Gruzji, jak i niewolącą w Czeczenii. Choć może to też agenci. Agenci dialektyki w stosunkach międzyludzkich.

Nie zdemaskowaliśmy w porę agentury, dopuściliśmy ją do wpływu na państwo i politykę i teraz nie widzę innego wyjścia, jak tylko tę agenturę oswoić przez instytucjonalizację. Powołać Stowarzyszenie Agentów i urządzać co roku Dzień Agenta jako święto państwowe. Najlepiej 1 maja. Tego dnia, zamiast konkurencyjnych pochodów, urządzać gdzieś na rozległych błoniach Narodowy Piknik Agenturalny. Niech się tam szpiedzy rosyjscy spotkają z emerytami SB. Trzeba na ten dzień budzić agentów uśpionych. Niech agenci wpływu wygłaszają apele i przemówienia.

Publiczność mogłaby zwiedzać wystawę sprzętu szpiegowskiego – minikamer, strzelających tuszem sympatycznym długopisów, martwych skrzynek, radiostacji, ciemnych okularów, zatrutych parasoli. Do kupienia – albumy najlepszych tekstów dezinformacyjnych.

Bufet powinna urządzać strona rosyjska – kawior czarny i czerwony, pielmieni, stolicznaja. Potem tombola – główna nagroda, podróż ekspresem "Marmieładow" z Moskwy do Pietuszek. Ale sednem Dnia Agenta byłyby jawność i otwartość. Należałoby urządzić pierwsze w dziejach świata Wielkie Targi Agenturalne, gdzie sprzedawcy spotykaliby się i negocjowali warunki z kupującymi. Wyobrażam sobie rozstawione kramy, a w nich osoby gotowe sprzedać ojczyznę albo przynajmniej jej kawałek. Już widzę te oferty:

Upłynnię poparcie dla pacyfikacji Gruzji.

Sprzedam dostęp do instalacji tarczy antyrakietowej.

Głos poselski oddam w dobre ręce. Tylko zamożnym.

Doświadczony szpicel poszukuje zajęcia zgodnie z kwalifikacjami. Rubli i srebrników nie przyjmuję. Oferty sub Patriota.

Posiadam homologację NATO. Oczekuję propozycji.

Doświadczony sprzeciwi się racji stanu. Pewność i zaufanie.

Tragarz doniesie na każde żądanie.

Wzdłuż kramów przechadzają się swobodnie, w niewymuszonej atmosferze goście z Rosji i Białorusi, a nawet z Turkmenistanu i Kazachstanu. Wybierają, przebierają, zawierają umowy. Ministerstwo Finansów wydaje na miejscu koncesje na działalność agenturalną i sprzedaje znaczki skarbowe. Wieczorem, tuż przed kończącym święto pokazem ogni sztucznych, wybór Sprzedawczyka Roku. Główna nagroda – żiguli i wycieczka do Jałty kukuruźnikiem.

Takie rozwiązanie przyniosłoby liczne korzyści. Rosja nie czułaby się poniżona i odarta ze słusznie jej przynależnych atrybutów światowego mocarstwa. Wróciłby jakiś ład i spokój w nasze stosunki wewnętrzne. Nie trzeba by było zgadywać, kto jest who, a kto nie jest, wystarczyłoby pójść na Piknik Agenta. A jakby się komuś nie chciało, mógłby sobie wszystko obejrzeć w telewizji. I posłuchać wywiadów na temat wielkiej rodziny Słowian, rosyjskiego rynku na kapustę i kartofle, dobrej woli Kremla i perspektyw zbawienia. Wszystko byłoby proste i jasne. Wróciłby podział na My i Oni, a ponieważ jestem optymistą, nie tracę nadziei, że okazałoby się jednak, iż Mych jest więcej niż Onych. Chociaż mogę się mylić.

Autor jest publicystą i felietonistą dziennika "Fakt"

Skomentuj na blog.rp.pl/rybinski

Mimo istnienia Instytutu Pamięci Narodowej nasza pamięć narodowa nadal jest ułomna. Białe plamy, rozległe jak Morze Białe. Nie pamiętamy, może nie chcemy pamiętać, że przez 40 lat w polskiej kolonii imperium rosyjskiego posługującego się komunistyczną ideologią musiały działać i pracować tabuny agentów rosyjskich. Współpracowników KGB i GRU, honorowych dawców poparcia i wsparcia.

Nie mamy żadnej uporządkowanej, opartej na dowodach wiedzy, która utrzymałaby się przed sądem, ale praktyka i statystyka nie pozostawiają wątpliwości. Skoro wschodnioniemiecka Stasi – a to wiadomo na pewno – utrzymywała w Polsce rozległą siatkę agenturalną, obejmująca nawet funkcjonariuszy KC PZPR, to czekistowska sieć moskiewskiej centrali musiała być ogromna. Tak wynika z proporcji. W ogóle Niemcy mają więcej szczęścia od nas. W 1989 roku wywiad amerykański kupił, nawet niedrogo, listę najważniejszych agentów sowieckich w Niemczech. Dość długo Waszyngton nie chciał udostępnić tych nazwisk rządowi RFN, a potem zjednoczonych Niemiec, ale w końcu je przekazał. Nie wiadomo tylko, czy wszystkie. Ale w każdym razie Niemcy jakieś pojęcie o skali infiltracji mają. A my nawet jej zakresu możemy się tylko domyślać. Po omacku. Kiedy w Moskwie można było kupić wszystko, nie mieliśmy pieniędzy, bo nawet na przetrwanie rozmaitych pożytecznych struktur trzeba było pożyczać pieniądze w okolicach Kremla, niewykluczone, że na Łubiance.

Pozostało 80% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości