Może i tak trzeba, gdy się chce mieć masowego widza i czytelnika, ale mnie się to nie podoba. Czasem jednak Wołoszański pisze w swoich felietonach rzeczy bardzo trafne. Do takich należało spostrzeżenie, że o ile kiedyś na Zachodzie robiły się filmy wojenne z ambicją odtworzenia historii, takie jak „Najdłuższy dzień” czy „O jeden most za daleko” ? dzisiaj zaś robi się tam zupełnie bezwstydnie fałszujące historię produkty propagandowe, w stylu sowieckiego „Wyzwolenia” czy „Blokady”.
Właśnie bodaj na filmie „Blokada”, na który spędzono nas ze szkołą, pękałem z kolegami ze śmiechu, patrząc, jak sowiecki gieroj biegnie na germański bunkier, biegnie, biegnie, cekaemy faszystów szatkują go jak kapustę, a on biegnie taki szatkowany kilkanaście metrów, niczym zombie z „Nocy żywych trupów” ? aż w końcu dopada strzelnicy i zatyka ją własnym ciałem.
Przypomniała mi się i ta scena, i uwaga Wołoszańskiego, gdy przypadkiem włączył mi się w telewizorze nowy amerykański film o Pearl Harbour. „Nowy” w odróżnieniu od klasycznego „Tora, Tora, Tora”, w istocie ma już chyba parę lat; w każdym razie poziomem nie odbiegał od ruskich bzdetów, którymi karmiono moje pokolenie w dzieciństwie. Amerykanie szatkują Japońców tak, że nie sposób pojąć, jakim cudem zostały im jeszcze po tym nalocie jakieś samoloty, a już zwłaszcza, czym zdołali zatopić tyle okrętów. Wszelkie rekordy głupoty bije scena, w której pilot amerykańskiego myśliwca (wystartowało ich w istocie bodaj ze dwa) przez kilkanaście minut uwijając się nad bazą z długim ogonem japońskich „Zero” ? z których co i raz jakiś nie wyrabia się na zakręcie i rozbija malowniczo o ścianę czy drzewo ? łączy się z kolegami na ziemi (przez telefon komórkowy, jak się zdaje, bo walkie-talkie jeszcze wtedy w żadnej armii nie używano, a te o kilkanaście lat późniejsze miały rozmiary sporej szuflady), każe im wbiec z karabinami maszynowymi na wieżę, po czym podprowadza im wrogie maszyny pod tę wieżę, a oni je tam z zaskoczenia zestrzeliwują…
Wiadomo, że targetowa widownia amerykańskiego kina to nastoletni analfabeta; ale czyż nie jest godne podziwu, że nawet takiemu debilowi starali się producenci pseudohistorycznej bzdury wtłoczył w głowę przekaz: laliśmy żółtków w de, nawet gdy przegrywaliśmy ? patrz pod: jesteśmy obywatelami potężnego kraju i jesteśmy z tego dumni…
A u nas? Co i raz ktoś tam bąknie, że może by o Powstaniu Warszawskim, a może o Monte Cassino, ale nie ma pieniędzy… U nas nie ma, inni mają. Małgorzata Szumowska powiedziała nie tak dawno w wywiadzie dla „Polityki”, że gdy rozmawia z różnymi europejskimi instytucjami, spotyka się z gotowością sfinansowania przez nie filmu, pod warunkiem, że będzie on rozliczał się z polską nietolerancją, antysemityzmem, ciasnym katolicyzmem etc. Nie mam wątpliwości, że ktoś w końcu po te fundusze sięgnie, artystów legitymujących się odpowiednio do tego wysokim poziomem moralnym nam nie brak, a scenariusze – np. o Jedwabnem ? już są gotowe. Natomiast na żadne Powstania ani Monte Cassino pieniędzy nie będzie, a jeśli nawet będą, to posłużą „rewidowaniu narodowych mitów” i dowodzeniu, że Polacy byli bandą ciemniaków pijących pod ostrzałem na umór i symbolicznie oddających mocz na swych przywódców.