Miejsc do wzięcia jest osiem, chętnych co najmniej kilkunastu – zaczął się drugi etap walki o władzę i pozycję w PO. Pierwszy, już zakończony, to spór o zmiany w statucie partii, które zatwierdzono w czasie sobotniego kongresu, oraz wybór delegatów do Rady Krajowej – kilkusetosobowego grona, które wybierze członków zarządu partii. Rozstrzygnięcie nastąpi na pierwszym posiedzeniu rady, czyli 8 października.
Wielu polityków PO bardzo ambicjonalnie podchodzi do tych wyborów. Zależy im na obecności w zarządzie, bo traktują to jako potwierdzenie swojej pozycji. Szczęściarzami jest 16 szefów regionów, bo oni automatycznie – po ostatnich zmianach w statucie – wejdą do zarządu. Są wśród nich główny rywal szefa partii, czyli Grzegorz Schetyna, a także Janusz Palikot, Andrzej Halicki, Sławomir Nowak. Swoje miejsce jako przewodniczący partii ma oczywiście Donald Tusk.
Gra będzie dotyczyła ośmiu pozostałych miejsc. O to będą spierać się "tuskowcy" i "schetynowcy". I z góry scenariusz można określić następująco: nie o to idzie, która grupa weźmie więcej, lecz o to, aby "schetynowcy" uratowali dla siebie część tortu. Karty rozdaje premier. Już zapowiedział, że widzi w roli wiceprzewodniczących dwie panie: Hannę Gronkiewicz -Waltz i Ewę Kopacz. Członkowie Rady Krajowej nie zagłosują więc przeciw tej rekomendacji. Tym bardziej że obie panie są raczej lubiane w swojej partii. Ten ruch Tuska powoduje, że do dalszego podziału zostanie już tylko sześć miejsc. Lecz szef rządu zadbał, aby i one zostały obsadzone przez związanych z nim ludzi. Pod hasłem częściowego przynajmniej parytetu do zarządu wejdzie kolejna z pań. Np. minister szkolnictwa wyższego Barbara Kudrycka. A tak się składa – politycy PO podśmiewają się, że to "strasznie dziwny" zbieg okoliczności – że Kudrycka jest stronniczką Tuska. Podobnie zresztą jak inne panie, które ciągle mają nadzieję, że premier wskaże na nie, a nie na panią minister. Wymieniane są m.in. posłanki Urszula Augustyn i Danuta Pietraszewska oraz europosłanka Elżbieta Łukacijewska.
Nikt też nie będzie oponował, gdy Tusk wskaże na Radosława Sikorskiego. Trudno bowiem będzie zakwestionować kandydaturę osoby, której dano szansę startu w prawyborach prezydenckich. Tu też tak się składa, że Sikorski – nieszczególnie popularny w platformerskich masach – miejsce w zarządzie będzie zawdzięczał wyłącznie poparciu premiera. Zresztą to kolejny taki gest ze strony Tuska – żadnych prawyborów by nie było, gdyby tego pomysłu nie rzucił właśnie szef rządu.
Tusk widzi w zarządzie też miejsce dla Jacka Rostowskiego. Tu jednak delegaci mogą "bryknąć". Rostowski pełni niewdzięczną funkcję ministra finansów, więc zapewne niejeden poseł odczuł obcięcie funduszy na jakieś instytucje bądź inwestycje w swoim regionie. Partyjne emocje też są przeciw Rostowskiemu, który do Platformy zapisał się dopiero w zeszłym roku.