Koszulki i nic prócz koszulek

Subotnik Ziemkiewicza

Aktualizacja: 10.09.2011 13:53 Publikacja: 10.09.2011 13:47

Nad Polską, pisał kiedyś Melchior Wańkowicz, ciąży taka dziwna fatalność, że nawet Robespierre staje się tutaj co najwyżej Kostkiem Biernackim. Niejaki Holocausto vel Nergal dowodzi takiego wyostrzenia owej fatalności, iż nawet Lucyfer staje się u nas już jedynie żałosnym bubkiem. Black-metalowy rockman sparzony z silikonową królową muzyczki puszczanej w smażalniach, kontrkulturowy buntownik zatrudniający się w jury telewizyjnego obciach-show, i głosiciel kultu Zła, który gdy mu strach zajrzy do de, nawołuje do oddawania szpiku dla chorych dzieci i jego samego przy okazji... Choć rozumiem doskonale protesty przeciwko promowaniu w publicznych mediach satanisty, nie mogę się otrząsnąć z absmaku, iż przydaje się za ich sprawą takiemu pajacowi jakichś znamion powagi. Na szczęście sprawę załatwili telewidzowie, głosując pilotami: wielki show państwowej telewizji z panem Holocausto-Nergalem w jednej z ról głównych zdaje się być totalną klapą. „Byłemu" Dody pozostaje już tylko „Taniec z Gwiazdami", w parze z niejakim Szpakiem, i ewentualnie zachwalanie satanistycznych gadżetów i gutaperkowych kościotrupów w telezakupach.

Podobna fatalność, przechodząc do spraw poważniejszych, dotyczy też u nas instytucji. Instytucje, które na Zachodzie spełniają jakąś sensowną rolę, u nas sprowadzane są do parodii. Coś takiego dzieje się właśnie z ideą niezależnych instytutów, think tanków działających przy partiach politycznych. Ustawodawstwo niektórych krajów ? Niemiec na przykład ? nakazuje przeznaczać na ich utrzymanie część otrzymywanej przez partię budżetowej subwencji. Chodzi o to, żeby zamiast na gadżety, plakaty i filmiki reklamowe przynajmniej część tych pieniędzy poszła na jakąś merytoryczna pracę nad problemami, które rozstrzygać muszą politycy. W powiązanym z partią instytucie zatrudnia się prawdziwych ekspertów by prowadzili normalną, rzetelną pracę badawczą i informowali polityków, co z niej wynika, a oni będą przekuwać ustalenia fachowców w polityczne strategie. Zwracam uwagę na ten kierunek przepływu myśli: z think tanku do partii, nie odwrotnie.

Wczoraj „Rzeczpospolita" zamieściła tekst Jarosława Makowskiego, szefa Instytutu Obywatelskiego, czyli niby takiego właśnie think-tanku pracującego na potrzeby Platformy Obywatelskiej. Jest to kolejny tekst pokazujący, że w praktyce ów „Instytut" jest czymś takim jak „Instytut Lecha Wałęsy", który po wszystkich zadętych zapowiedziach okazał się jednoosobową agencją impresaryjną wynajmującą byłego prezydenta do oprowadzania wycieczek albo uświetniania rozmaitych imprez. Jeśli sądzić po prasowych wystąpienia szefa, Instytut Obywatelski służyć ma do chwalenia Platformy Obywatelskiej i zapewniania z pozycji eksperckich, że „słuszną linie ma nasza władza".

Jarosław Makowski usiłuje przekuć w cnotę to, co jest oczywistą porażką jego patronów: totalną bezideowość Partii, która gotowa jest przyjąć każdego, byle coś jej z tego przyszło. Poziom demagogii, który osiąga, świadczy, iż nie widzi różnicy między czytelnikiem „Rzeczpospolitej" a czytelnikiem „Tele Tygodnia". Owoż, powiada, lewica ma swoje ideologiczne uprzedzenia, prawica ma swoje ideologiczne uprzedzenia, i przez to są ułomne, a Platforma nie ma żadnych uprzedzeń, czerpie co najlepsze i z lewicy i prawicy, i przez to jest najlepsza.  Bo ? jak to powtarzali różni prezesi w filmach Barei ? „patrzyć trzeba dookoła, a nie wąsko".

Znowu doświadczam podobnego absmaku, jak w wypadku poważnego zajmowania stanowiska przez poważnych ludzi wobec groteskowego telewizyjnego satanisty. Czy „publicyście i filozofowi" naprawdę trzeba tłumaczyć, że „lewica" i „prawica" oznaczają, a przynajmniej powinny oznaczać, pewne paradygmaty myślenia, które są zasadniczo ze sobą sprzeczne? W związku z powyższym ich łączenie, to, jak pisała Ayn Rand, coś w rodzaju szukania kompromisu pomiędzy chlebem a trucizną (bez przesądzania, czy to lewica jest chlebem, czy prawica)?

Obrazowo można przedstawić sytuację wyborcy w czasie kryzysu jako sytuację człowieka chorego, przy łożu którego spotyka się dwóch lekarzy, stawiających całkowicie sprzeczne diagnozy. Jeden mówi ? to niedokrwienie serca. Drugi ? nie, to zapalenie trzustki. Pierwszy ? niech pan sobie walnie mały koniaczek, to pomoże. Drugi ? broń Boże alkoholu, to pana dobije, musimy pana operować. Na co pierwszy ? mowy nie ma, serce w tym stanie nie wytrzyma narkozy... I tak dalej. Pacjent słucha ogłupiały, bo wie tylko tyle, że go boli, ale nie pojęcia, co, i w końcu musi po prostu jednemu uwierzyć, a drugiego odesłać. Jeśli spróbuje leczyć się zarazem u obydwu, wyciągnięcie kopyt w tempie ekspresowym ma jak w banku.

Oczywiście, na pewnym minimalnym poziomie rady obu lekarzy jeśli nie pomogą, to przynajmniej nie zaszkodzą. Jeśli jeden powie ? zdrowo się odżywiać, a drugi ? unikać stresów, można posłuchać obu. Tak, jak w samorządzie gminy nie trzeba wiele, żeby się lewica z prawicą zgodziły co do kanalizacji. Ale takie „leczenie" niczego nie rozwiąże, nie usunie przyczyny bólu. Rób pacjencie-wyborco co chcesz, pytaj znajomych, wertuj książki, ale zdecyduj się, komu ufasz, bo odwlekanie decyzji też się w końcu skończy źle.

Kryzys, weźmy na przykład. Że go mamy ? to oczywiste. Ale z czego wynika? Prawica twierdzi, że z nadmiaru regulacji, lewica, że z ich braku. Prawica radzi więc ? prywatyzować, ciąć wydatki, odchudzać państwowy aparat. Lewica ? uspołeczniać, uruchamiać dodatkowe programy „pomocowe", tworzyć nowe urzędy i instytucje. Prawica ? uwalniać przedsiębiorczość, lewica ? powstrzymywać chciwość. Cokolwiek się stanie, i jedni, i drudzy krzyczą: a nie mówiliśmy?! Oto kolejny najlepszy dowód że państwo/rynek nie działają!

Komuś trzeba uwierzyć. Albo, co jest najgłupsze i najczęstsze, iść do szarlatana, który cynicznie naopowiada choremu różnych gładkich bredni i ucieknie z jego kasą. I taką właśnie ofertą jest Platforma Obywatelska, którą zachwala Jarosław Makowski wyginając śmiało ciało w formułki w rodzaju „nie alternatywa albo-albo, ale koniunkcja i-i".

Co to znaczy? I mniejsze podatki, i większe. I cięcia, i nowe programy. Podamy wam jednocześnie i na przeczyszczenie, i na zaparcie, może coś zadziała.

A tak naprawdę? Tak naprawdę, to znaczy po prostu: jak chcecie lewicy, to jesteśmy lewicą, jak prawicy, to prawicą. Możemy być wszystkim, czego sobie zamarzycie, tylko dajcie nam te stołki, diety i inne apanaże. A potem pies wam mordę lizał.

Jest tylko jeden sposób, by być jednocześnie i katolikiem, i marksistą, i satanistą, i muzułmaninem: czniać równo wszystko. Traktować wszystko wyłącznie jako ściemę, pozór, bajer dla zamydlania oczu frajerom.  O lewicowo-prawicowej koniunkcji „i,i" mówić można na poważnie tylko wtedy, gdy pojęcia lewicy i prawicy traktuje się jak koszulki, zakładane na czas meczu, a nawet i podczas samego meczu zamieniane wedle potrzeb. I wtedy, gdy również bycie ekspertem rozumie się jako założenie koszulki z napsiame „ekspert", która ma sprawić, by partyjna propaganda była przez naiwnych kupowana łatwiej, niż gdy się wciska ją jako po prostu działacz partyjny.

Fakt, że tak właśnie myśli wielu zawodowych polityków, i rzecz zrozumiała, że pan Makowski, dużo z nimi przebywając, też takie myślenie uznał za jedynie możliwe. Modna jest taka koszulka, to zakładamy taką, modna inna, to inną. W ten sposób można dziś wzywać jako prominent PiS wzywać wyborców, że muszą głosować na Kaczyńskiego, a jutro na kongresie PO, że muszą mu za wszelką cenę zagrodzić drogę do władzy. W ten sposób można zapewniać, że się będzie kierować naukami Jana Pawła II i nie będzie klękać przed księdzem. W ten sposób można jednocześnie zarabiać na życie jako czciciel Zła i robić sobie lans działalnością charytatywną, szokować ksywką „Holocausto" i być powodem do dumy dla dyżurnej katoliczki otwartej  z „Gazety Wyborczej"... Jak się koszulka przepoci, to do kosza. Koniec dyktatury alternatywy albo-albo. Niech żyje koniunkcja i-i. Koniec i bomba, kto się dał na koszulkę nabrać, ten trąba.

Nad Polską, pisał kiedyś Melchior Wańkowicz, ciąży taka dziwna fatalność, że nawet Robespierre staje się tutaj co najwyżej Kostkiem Biernackim. Niejaki Holocausto vel Nergal dowodzi takiego wyostrzenia owej fatalności, iż nawet Lucyfer staje się u nas już jedynie żałosnym bubkiem. Black-metalowy rockman sparzony z silikonową królową muzyczki puszczanej w smażalniach, kontrkulturowy buntownik zatrudniający się w jury telewizyjnego obciach-show, i głosiciel kultu Zła, który gdy mu strach zajrzy do de, nawołuje do oddawania szpiku dla chorych dzieci i jego samego przy okazji... Choć rozumiem doskonale protesty przeciwko promowaniu w publicznych mediach satanisty, nie mogę się otrząsnąć z absmaku, iż przydaje się za ich sprawą takiemu pajacowi jakichś znamion powagi. Na szczęście sprawę załatwili telewidzowie, głosując pilotami: wielki show państwowej telewizji z panem Holocausto-Nergalem w jednej z ról głównych zdaje się być totalną klapą. „Byłemu" Dody pozostaje już tylko „Taniec z Gwiazdami", w parze z niejakim Szpakiem, i ewentualnie zachwalanie satanistycznych gadżetów i gutaperkowych kościotrupów w telezakupach.

Pozostało 87% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości