Jest oczywistą oczywistością, że PiS nie jest traktowany sprawiedliwie, a media w znakomitej większości opowiedziały się po stronie PO. Jeśli jednak po każdych wyborach mamy słyszeć to samo usprawiedliwienie, to znaczy, że PiS nie ma żadnych szans na wyjście z opozycji, bo znalazł sobie wygodny argument, którym można się przed sobą i światem wytłumaczyć z każdej porażki. Jeśli się w ogóle przyzna, że się poniosło porażkę, bo w tej sprawie nie ma w PiSie jednomyślności i całkiem sporo tam takich, którzy przekonują, że PiS wypadł świetnie, a przegrał Tusk. Taka postawa to gwarancja, że nic się nie zmieni. No, może poza wynikiem PiSu, który w kolejnych wyborach spadnie do poziomu żelaznego elektoratu (a to z pewnością dużo mniej niż 30%), może nawet doczekamy się systemu dwupartyjnego – po jednej stronie PO z tym, co jej się uda wydrzeć PiSowi, będzie robić za „liberalną centroprawicę”, po drugiej Palikot z Kaliszem na czele lewicy. I z otoczonym szczelnym kordonem sanitarnym PiS, z którym nikt się już nie będzie liczył. Moim zdaniem to całkiem realny scenariusz.
Jasne, media się zaangażowały w tej kampanii po stronie PO w sposób naprawdę nieprzyzwoity. Jasne, partia rządząca miała dużo większe możliwości lansowania się za publiczne pieniądze i przy okazji tego co teoretycznie nie było kampanią wyborczą. Jasne, Kaczyński jest demonizowany w równym stopniu jak Tusk jest idealizowany. To nie była równa rywalizacja, być może PiS nie miałby szansy jej wygrać, cokolwiek by zrobił. Tylko czy na pewno zrobił wszystko, żeby choćby zminimalizować klęskę? Bo, choć można zaklinać rzeczywistość, to jest klęska.