Bałagan, chaos, złe emocje i brak zaufania – to powody, dla których tak długo trwały negocjacje między Donaldem Tuskiem i Waldemarem Pawlakiem. Przebieg rozmów przypominał momentami komedię, a nawet farsę.
Oczywiście głównym powodem oporu Ludowców była kalkulacja polityczna. Politycy PSL zaczęli dostawać liczne wyrazy poparcia od swoich wyborców, którzy zachęcali ich do niezgody wobec rządowej propozycji wydłużenia wieku emerytalnego. Kilka dni temu na spotkaniu z szefami struktur wojewódzkich PSL Pawlak usłyszał od działaczy, że ma być jeszcze bardziej twardy.
Grał ostro do końca. Ostatecznym argumentem wobec Tuska miało być zachowanie się Klubu PSL w czasie dzisiejszej debaty i głosowania nad wnioskiem "Solidarności" o przeprowadzenie referendum. Posłowie PSL pytali Pawlaka, czy będzie dyscyplina w czasie głosowania. Odpowiedź była wymijająca. Jeszcze dwa dni przed głosowaniem reprezentant klubu Henryk Smolarz nie zaczął pisać klubowego wystąpienia, bo nie wiedział, jakie będzie stanowisko jego partii. Fakt, że w imieniu klubu występuje poseł szerzej nieznany, pokazuje też, że PSL nie chce nadawać jakiejkolwiek rangi swojemu udziałowi w tej debacie.
Do porozumienia jednak doszło. Politycy obu partii mówią, że było ono możliwe wcześniej, gdyby nie chaotyczny i nerwowy sposób prowadzenia rozmów. Z obu stron słychać narzekania, że obaj liderzy przychodzili na kolejne spotkania bez przygotowanych danych.
Problemem było to, że część negocjacji była prowadzona w cztery oczy między Tuskiem a Pawlakiem. Nie było świadków, którzy mogliby potwierdzić ustalenia z poprzednich rozmów. Nieufający sobie i coraz bardziej nielubiący się Tusk i Pawlak przerzucali się potem pretensjami o niedotrzymywanie podjętych wcześniej ustaleń.