Rz: Dziesięć lat od przyjęcia Polski do Unii Europa zmieniła się nie do poznania: Zachód wychodzi z najgłębszego kryzysu od trzech pokoleń, a Rosja – od rozpadu ZSRR – nigdy nie była tak agresywna. Czy wspominane przez pana wielokrotnie w okresie negocjacji „okno możliwości", które pozwoliło Polsce na dołączenie do europejskiej wspólnoty, ostatecznie zostało zamknięte?
Jest dokładnie odwrotnie: ono otwiera się na nowo! Używałem tego określenia ?w trakcie rokowań w latach 1999–2004 z trzech powodów: po pierwsze po wojnie w Kosowie wzrosło poparcie dla poszerzenia Unii jako projektu, który zapewnia pokój. Po drugie przywódcy trzech najważniejszych krajów Wspólnoty – Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii – w pełni popierali strategię poszerzenia Komisji Europejskiej. Wreszcie koniunktura gospodarcza na Zachodzie była obiecująca. Kryzys polityczny zaczął się w 2005 r., gdy za upadek projektu europejskiej konstytucji obwiniono właśnie poszerzenie. Odtąd z niechęcią podchodzono do przyjmowania nowych krajów do Unii. Ale sytuacja na Ukrainie wszystko zmienia. Znaczące jest to, że mój następca, Stefan Füle, niedawno apelował, abyśmy użyli naszego najskuteczniejszego instrumentu na rzecz stabilności i pokoju w Europie: poszerzenia Unii.
Ależ w wielu krajach Europy szybko wzrasta poparcie dla skrajnej prawicy! Trudno to uznać za sygnał rosnącego poparcia dla Unii i przyjmowania do niej nowych krajów.
To prawda, skrajna prawica jest przeciwna integracji. Nie popiera też poszerzenia Unii. Rzecz w tym, że w instytucjach europejskich większości nie zdobędzie. I to nawet jeśli w wyniku niskiej frekwencji i silnej mobilizacji zwolenników eurosceptyczni populiści uzyskają nieproporcjonalnie silną reprezentację w Parlamencie Europejskim. Ale wówczas powstanie nieformalna koalicja dwóch największych ugrupowań w europarlamencie: socjalistów i chadeków.
I ta koalicja przeforsuje przyjęcie do Unii nowych krajów?