Na trzy tygodnie przed wyborami samorządowymi ludowcy podczas sobotniej konwencji w Warszawie oficjalnie zainaugurowali kampanię, choć toczy się ona od kilku tygodni i właśnie wkracza w decydującą fazę.
Głównym jej bohaterem był Władysław Kosiniak-Kamysz, minister pracy, który przekonał Donalda Tuska do skokowych podwyżek najniższych rent i emerytur, a Ewę Kopacz do przyznania urlopu macierzyńskiego wszystkim grupom społecznym, a nie tylko pracownikom zatrudnionym na etacie.
Obie te zmiany bardzo pomogą rodzinom rolniczym i tymi osiągnięciami ludowcy będą się chwalić podczas kampanii samorządowej. Problem w tym, że skutki przeforsowanych zmian będą odczuwane dopiero w przyszłym roku, a wyborców do głosowania trzeba namówić już teraz. Tymczasem ludowcy muszą się zmagać ze skutkami wpadki ministra rolnictwa Marka Sawickiego, który dopiekł elektoratowi własnej partii, stwierdzając, że rolnicy to frajerzy. I niezależnie od tego, ile razy powtórzy, że nie chciał nikogo obrazić, do końca kampanii będzie chłopcem do bicia dla SLD i PiS.
Sojusz przygotował happening przed gmachem, w którym odbywała się konwencja PSL, zachęcając przybyłych do głosowania na SLD, jeżeli nie czują się frajerami. Do tej akcji odnieśli się dwaj najważniejsi politycy ludowców – Janusz Piechociński i Jarosław Kalinowski – którzy napadli na Leszka Millera, mówiąc, że jest fałszywym przyjacielem rolników. Przypomnieli, jak to podczas negocjowania warunków wejścia Polski do UE to szef SLD zgodził się, by dopłaty dla rolników wynosiły zaledwie 25 proc. średnich dopłat w krajach starej Unii.
Taki gigant samorządowy jak PSL, który – według słów Piechocińskiego – ma w swoich szeregach co czwartego samorządowca, nie powinien się przejmować akcjami SLD mającego ok. ?5 tys. radnych w całej Polsce (niecałe 10 proc.), a na wsi będącego zaledwie partią drugiego wyboru. Gwałtowną reakcję można więc tłumaczyć tylko tym, że po raz pierwszy od lat ludowcy poczuli się naprawdę niepewnie przed wyborami lokalnymi.