Ministerstwo Edukacji i Nauki przekazało 40 mln zł 42 organizacjom blisko związanym z obecną władzą. Wiele z tych środków zostało przeznaczonych na zakup nieruchomości, które w stosunkowo krótkim czasie mogą zostać spieniężone. Jak się okazuje, podobna praktyka ma od dwóch lat miejsce w resorcie kultury, gdzie 52 podmioty otrzymały w ubiegłym roku 20 mln zł. I to nie na projekty związane z szerzeniem kultury.
Minister Przemysław Czarnek dzielnie stara się odpierać te zarzuty, mówiąc, że PO też tak robiła. „Cały nasz program na jeden zameczek dla jednej fundacji. Platforma Obywatelska w 2014 r. bez umowy, bez jakiegokolwiek uzasadnienia i bez zobowiązania tej fundacji do jakiegokolwiek działania. Jest różnica?” – tłumaczył w piątek rano w Polskim Radiu 24.
Czyli, jak rozumiem, minister Czarnek uważa, że PiS mógł rozdawać dotacje według sobie znanego klucza i bez konkretnego uzasadnienia tylko dlatego, że – jak tłumaczy – robili to także jego poprzednicy. Wydaje mi się jednak, że w tej sprawie mówimy o pieniądzach publicznych, a nie prywatnym widzimisię tej czy innej partii politycznej. Mówimy o pieniądzach na edukację, na wsparcie dzieci, na zapewnienie im jak najlepszych warunków do nauki i rozwoju. Chyba zasady ich dzielenia powinny być inne.
Czytaj więcej
Dotacje na zakup nieruchomości wymyślił przed ministrem edukacji – Piotr Gliński, szef resortu kultury. Jego fundusz rokrocznie wydaje na nie 20 mln zł.
40 mln zł to spora suma. W 2022 r. subwencja oświatowa na jednego ucznia wynosiła 6118 zł, w tym roku wzrosła do 6947 zł. To zbyt mało (nawet ze wsparciem samorządów), by zapewnić dzieciom naukę na wysokim poziomie, nowoczesne programy nauczania, dobre podręczniki i pomoce edukacyjne. Za mało, by zatrudnić najlepszych, kreatywnych nauczycieli. Wielu z nich już dawno znalazło sobie miejsce poza systemem edukacji.