To przykre zdarzenie jest dowodem, że nie można kombinować bez końca szukając luk w antydopingowej sieci. Tomasz oraz jego brat Adrian Zieliński - mistrz olimpijski z Londynu - mają wśród polskich kontrolerów dopingu fatalną opinię. I nie tylko wśród nich. Skoro prezes Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów Szymon Kołecki - a on wie o dopingu wszystko z doświadczeń własnych i nie tylko - chciał Tomasza wyrzucić z olimpijskiej kadry, bo nie miał do niego zaufania, to najlepszy dowód, że ukarany właśnie zawodnik w Rio znaleźć się nie powinien.
Bracia Zielińscy od dawna idą własną drogą, są skonfliktowani ze związkiem do tego stopnia, że trener kadry Ryszard Soćko mówi „Przeglądowi Sportowemu” w Rio, że o dopingową wpadkę Tomasza pytać go nie należy, bo on z nim nie trenuje.
Ta własna droga to było m.in. przekonywanie, że Adrian jeździł na zgrupowania do Południowej Osetii (przed igrzyskami w Londynie i później też), gdzie jednak nie znaleźli go antydopingowi kontrolerzy. To jest ta sama taktyka, którą stosowali Rosjanie wysyłając swoich sportowców do zamkniętych ośrodków wojskowych na końcu świata, bo tam żaden antydopingowy kontroler wejść nie mógł lub miał z tym poważne kłopoty.
Olimpijskie złoto Adriana Zielińskiego wszystko przykryło, dopiero kłótnia o władzę w Polskim Związku Podnoszenia Ciężarów spowodowała, że dowiedzieliśmy o kontrowersjach związanych z przygotowanami do igrzysk późniejszego złotego medalisty.
Dla polskich kibiców z nadzieją czekających na olimpijskie emocje, ta wpadka powinna być kolejnym ostrzeżeniem: nie dajmy się nabrać, bądźmy równie podejrzliwi wobec swoich, jak jesteśmy wobec obcych. Pamiętajmy, że sportowcy w sprawach dopingowych zwykle nie mówią całej prawdy lub zwyczajnie kłamią.