Podczas wtorkowego wystąpienia pani prezydent złamała jednak swoje przyzwyczajenie i wróciła do prasy po wykrzyczanym z sali pytaniu o to, czy przyznaje się do współudziału w skandalu. Podeszła z powrotem do mównicy, by stwierdzić, że z pewnością niedługo będzie jeszcze okazja do rozmowy na ten temat. Jak na standardy Park Geun-hye ten lakoniczny komunikat brzmiał prawie jak wyczerpująca odpowiedź.
Pożar w centrum handlowym w mieście, z którego pochodzi prezydent, ludziom kojarzy się z celowym podpaleniem z zemsty za całą aferę. Dwa dni po Daegu podłożono ogień w mieście Gumi w prowincji Gyeongsang Północny w izbie pamięci w miejscu urodzin ojca Park, byłego prezydenta Park Chung-hee. Policja szybko ujęła prawdopodobnego podpalacza, który ma na koncie także podobny incydent z mauzoleum innego prezydenta, Roh Tae-woo w 2012 roku.
Skandal zatacza coraz szersze kręgi. Koreańska prasa zaleca obcokrajowcom, by nie brali udziału w protestach, nawet kierowani ciekawością. Zgodnie z obowiązujacym prawem mogą zostać za to wydaleni z kraju. W internecie znalazło się także nagranie z niecodzienną formą poparcia marszu z ostatniej soboty. Co tydzień w tym samym momencie wszyscy zgromadzeni jednocześnie gaszą świeczki i po minucie zapalają je ponownie. Taki gest solidarności ma pokazać, że światło zawsze pokonuje ciemność. Tym razem razem ze światełkami na ulicy zgasło także jedno piętro amerykańskiej ambasady położonej przy głównym placu.
Oburzeni napędzają obroty w kawiarniach i restauracjach, natomiast według ostatnich badań na protestach cierpią koreańskie kina. W soboty zamiast na nowe filmy, chodzi się teraz na demonstracje. Listopadowe zyski były niższe od październikowych o ponad 36 mln dolarów, a do kin poszło 8 mln osób mniej. Polityczne zamieszanie nie przyniesie korzyści także w sektorze detalicznym, ponieważ protesty zastąpią także przedświąteczne zakupy i promocje na koniec roku.
Najwięcej powodów do zmartwienia ma jednak wciąż Park Geun-hye. Według Cho Han-gyu, byłego redaktora naczelnego dziennika Segye Ilbo istnieje osiem tajnych dokumentów, które są w stanie całkowicie zniszczyć obecną prezydent. Cho, który już przed dwoma laty zarzucał Park korupcję i szemrane interesy z Choi Soon-sil, drugą bohaterką afery (nazywaną koreańskim Rasputinem w spódnicy), zderzył się wówczas z machiną Błękitnego Domu broniącego swojej głównej lokatorki. Jego gazeta jako pierwsza pisała w takich podejrzeniach pod koniec listopada 2014 roku. Wtedy jednak to redaktor musiał pożegnać się że stanowiskiem. Tajne dokumenty zabrał jako gwarancję bezpieczeństwa, ale na razie nie chce ich ujawniać. Mają się w nich znajdować dowody na nielegalne powiązania dotyczące nie tylko samej prezydent, ale także systemu sądownictwa, parlamentarzystów i administracji publicznej. Cho twierdzi, że gdy ujrzą światło dzienne, koreańska demokracja zostanie skrytykowana nie tylko przez obywateli, ale i na całym świecie.
Pozostaje zatem tylko czekać na piątek.