To wielkie zwycięstwo polityczne. Czy jednak ten sukces jest dobry dla kraju? Tu zdania są podzielone. Zwolennicy reformy twierdzą, że stabilność życiowa, jaką zapewni ona milionom ludzi, wyzwoli dodatkowe zasoby energii gospodarczej. Przeciwnicy przewidują budżetowy krach i schyłek kapitalistycznego etosu USA, a nawet USA w ogóle.
Amerykańska służba zdrowia należy do najnowocześniejszych na świecie, problemem są jednak koszty ubezpieczenia i wszelkiego rodzaju dziury i pułapki w polisach, które mogą z dnia na dzień zamienić dostatnie życie w finansowo-zdrowotny koszmar. Amerykanie są zgodni, że coś trzeba z tym fantem zrobić.
Ale zdaniem konserwatystów nie to, co robi Obama. Twierdzą oni, że dofinansowanie polis dla najuboższych ze Skarbu Państwa to klasyczna redystrybucja dochodów w stylu socjalistycznym. Że plan Obamy to poszerzenie zakresu wpływów państwa w kraju, u którego fundamentów leży niechęć do państwa. Republikanie straszą widmem Marksa nad Ameryką – i udało im się zarazić tym lękiem znaczną część społeczeństwa.
Jak jednak zauważa David Frum z American Enterprise Institute, plan Obamy czerpie pełnymi garściami z pomysłów zastosowanych w stanie Massachusetts przez Mitta Romneya, konserwatystę z krwi i kości, a także wypracowanych niegdyś przez prawicową Fundację Heritage. Co socjalistycznego kryje się na przykład w idei giełdy ubezpieczeń medycznych, na której każdy obywatel będzie mógł wybrać sobie taką polisę, jaka mu pasuje – i gdzie konkurencja wymusi na ubezpieczycielach niższe ceny?
Socjalizm na razie Ameryce raczej nie grozi. Grozi jej co innego: finansowa czarna dziura w czasach budżetowej zapaści. Obóz Obamy przekonuje, że koszty reformy nie będą wcale tak duże, jak twierdzą pesymiści. Amerykanie mają jednak podstawy, by w te zapewnienia wątpić.