Barack Obama nie musi być łatwiejszym partnerem dla Unii Europejskiej

Sympatia Europy do Baracka Obamy to bardziej efekt zmęczenia prezydenturą George'a W. Busha niż rezultat chłodnych kalkulacji

Aktualizacja: 03.11.2008 05:47 Publikacja: 02.11.2008 17:45

Barack Obama

Barack Obama

Foto: AFP

Zarówno Barack Obama, jak i John McCain na pewno będą stanowili odmianę po dwóch kadencjach George'a W. Busha. – Ktokolwiek wygra, powinniśmy w tych wyborach widzieć szansę na zwiększenie naszych ambicji – powiedziała Benita Ferrero-Waldner, unijna komisarz ds. stosunków zewnętrznych. Jak zauważyła, i Obama, i McCain zapowiedzieli, że chcą współpracować z Europą.

Jak różnie rozumie się wspólne amerykańsko-unijne interesy, pokazuje doroczny sondaż Transatlantic Trends przeprowadzony na zamówienie German Marshall Fund w 12 krajach Europy. Dla Niemców najważniejszym problemem w stosunkach UE – USA jest walka ze zmianami klimatycznymi. Polacy bardziej przejmują się międzynarodowym terroryzmem. Mimo różnych priorytetów zarówno w Europie Zachodniej, jak i w nowych państwach członkowskich Unii więcej nadziei wiąże się z Obamą.

Jeśli jednak dokonać przeglądu stosunków UE – USA punkt po punkcie, to okazuje się, że Obama wcale nie musi być dla Europy łatwiejszym partnerem. Z McCainem dzieli go wiele, ale łączy jedno: chęć obrony interesów Ameryki. I tylko tam, gdzie są one zbieżne z europejskimi, łatwo uda się osiągnąć transatlantyckie porozumienie. Weźmy walkę z terroryzmem.

Różnica wydaje się fundamentalna. Obama chce wycofania wojsk z Iraku, o czym zawsze marzyła Europa Zachodnia, a ostatnio również Polska, McCain opowiada się za ich obecnością w tym kraju. Ale ani kandydat demokratów nie wycofa amerykańskich żołnierzy z dnia na dzień, ani kandydat republikanów nie zostawi ich tam na zawsze. Poza tym, odkąd sytuacja w Iraku nieco się uspokoiła, Europie już tak nie przeszkadza obecność Amerykanów. Dużo większym problemem jest dziś niespokojny Afganistan, który Obama stawiał w opozycji do Iraku i opowiadał się za większą obecnością sił międzynarodowych. Podobnie w Europie przywódcy zawsze chcieli odróżnić "niemoralną interwencję" w Iraku od stabilizujących działań w Afganistanie. Obama z pewnością zażąda od Europy, żeby słowa potwierdziła czynami, zrobi to również McCain. Jeśli Europa nie chce, aby USA były żandarmem świata, to musi w niebezpieczne regiony wysłać więcej swoich żołnierzy.

Unia jest naturalnym partnerem dla USA w rozmowach o światowym kryzysie finansowym. To amerykańskie banki go wywołały i, razem z europejskimi, ponoszą dziś koszty. Muszą więc wspólnie naprawić światowy system bankowy. Pozornie to Obama byłby lepszym interlokutorem w czasach, gdy mechanizm wolnego rynku trochę skrzypi. Bo to demokrata opowiada się za większą interwencją państwa w gospodarce, podczas gdy McCain podtrzymuje stare tezy o niskich podatkach i konieczności trzymania rządu z dala od gospodarki. Ale nawet Obama nie podważa kapitalizmu i nie nawołuje do nacjonalizacji przedsiębiorstw, daleko mu więc do sloganów pozornie prawicowego prezydenta Francji. Z punktu widzenia Francji żaden z nich nie jest więc wystarczająco rewolucyjny, ale dla Europy to akurat dobrze. Recepta Sarkozy'ego mogłaby nas wpędzić w jeszcze głębszy kryzys.

Unia wraz z USA wytwarza połowę światowego dochodu narodowego, a ich wzajemne obroty handlowe sięgają trzech bilionów dolarów. W obliczu rosnącej konkurencji Chin dobrze byłoby stworzyć bliżej ze sobą współpracującą wspólnotę gospodarczą. Połączoną nie tylko niskimi cłami, ale także wspólnymi przepisami, które otworzyłyby jeszcze bardziej oba rynki na towary i usługi z drugiej strony Atlantyku. To proponowała Angela Merkel półtora roku temu, gdy stała na czele UE, ale Bush zareagował chłodno. Nie ma żadnego powodu, by przypuszczać, że McCain będzie w tej sprawie bardziej otwarty. Tym bardziej nie ma co liczyć na Obamę, który ostatnio podważał nawet sensowność istnienia NAFTA, strefy wolnego handlu obejmującej USA, Kanadę i Meksyk. Kryzys finansowy tę modę na protekcjonizm może jeszcze pogłębić.

[ramka][srodtytul]Opinia [/srodtytul]

[i]Aleksander Golc, rosyjski analityk wojskowy, były pracownik naukowy Centrum Bezpieczeństwa Uniwersytetu Stanford[/i]

Wydaje się, że McCain jest nieprzychylnie nastawiony do Rosji. Ale, choć nikt w Moskwie nie mówi tego otwarcie, właśnie jego kandydatura byłaby najbardziej odpowiednia dla Rosjan. Jest bowiem bardziej przewidywalny. Kreml jest raczej powściągliwy w sprawie amerykańskich wyborów, nie zachowuje się tak, jak swego czasu prezydent Władimir Putin, który otwarcie poparł kandydaturę George’a Busha.

To, że otoczenie Obamy jest nastawione sceptycznie wobec zainstalowania amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Polsce, może jeszcze nic nie oznaczać. Kwestia tarczy nie jest zasadniczym problemem dla rosyjskich władz. Jak nie ten, to znalazłby się inny powód, który by Rosja mogła wykorzystać przeciwko USA. Jeśli Rosja nie zostanie pogrążona z powodu kryzysu finansowego, w jej stosunkach z Ameryką nic się nie zmieni.

Kryzys może zmusić Kreml do wprowadzenia gospodarki mobilizacyjnej, co oznaczałoby, że państwo przekształciłoby się w fortecę. W takim przypadku USA i NATO byłyby idealnymi przeciwnikami. W ostatnich miesiącach antyamerykanizm był motywem przewodnim rosyjskiej polityki zagranicznej i nie sądzę, by to się w najbliższym czasie zmieniło, niezależnie od tego, kto zasiądzie w Białym Domu. Najbardziej zasadne byłoby w tym przypadku przywołać wystąpienie Putina podczas obrad zeszłorocznej Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium. Kluczowe słowa tej wypowiedzi brzmiały: „Lata 80. były okresem największej stabilności w stosunkach między ZSRR i Zachodem”. Na czym polegała ta stabilność? Zachód nie próbował wówczas podejmować tematu wartości dzielących Wschód i Zachód.

Jednym z zapalnych punktów stała się determinacja, z jaką amerykańska administracja zdecydowała się wspierać aspiracje euroatlantyckie Ukrainy i Gruzji. Oczywiście kwestia ta nie miała nic wspólnego z zagrożeniem militarnym dla Rosji. Jednak członkostwo tych krajów w sojuszu byłoby poważnym ciosem w system polityczny budowany obecnie w naszym kraju. Ekipa na Kremlu uważa, że naród sowiecki, obarczony ciężkim historycznym doświadczeniem, wymaga ręcznego sterowania. Inne państwa mają podobne doświadczenia, ale twierdzą, że sterowanie ręczne nie jest im potrzebne. I są gotowe wprowadzać u siebie standardy zachodnie, a więc również euroatlantyckie. To rujnuje Kremlowi wizję postrzegania świata. Dlatego jego reakcja na amerykańskie poparcie dla Kijowa czy Tbilisi była tak stanowcza.

[i]not. ta.s.[/i][/ramka]

[ramka][link=http://blog.rp.pl/blog/2008/11/02/anna-slojewska-barack-obama-nie-musi-byc-latwiejszym-partnerem-dla-unii-europejskiej/]Skomentuj[/link][/ramka]

[ramka][link=http://www.rp.pl/usa_wybory]Serwis o wyborach w USA[/link][/ramka]

Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem
Publicystyka
Piotr Solarz: Studia MBA potrzebują rewolucji
Publicystyka
Estera Flieger: Adam Leszczyński w Instytucie Dmowskiego. Czyli tak samo, tylko na odwrót
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Publicystyka
Maciej Strzembosz: Kto wygrał, kto przegrał wybory samorządowe