Wojska Korei Północnej strzelają do Koreańczyków z Południa jak do kaczek. W marcu północnokoreańska torpeda zatopiła okręt Korei Południowej, zabijając 46 marynarzy. W tym tygodniu w ostrzale artyleryjskim południowokoreańskiej wysepki zginęły cztery osoby.
Pretekstem do obu ataków były manewry wojsk Korei Południowej na terenie, który oba państwa uznają za swoje wody terytorialne. Tymczasem USA i Korea Południowa zaczną w niedzielę kolejne manewry. Dymisja południowokoreańskiego ministra obrony ma być sygnałem, że tym razem odpowiedź Seulu na ewentualny atak nie ograniczy się do kilku salw na postrach.
Skąd ta eskalacja? Władze Korei Północnej od kilku miesięcy wysyłają sygnały, że są gotowe powrócić do negocjacji na temat swojego programu atomowego. Początkowo żądały rozmów dwustronnych z USA. Amerykanie nie chcieli jednak uwiarygodniać reżimu. Kiedy nie pomogło zatopienie południowokoreańskiego okrętu, Kim Dzong Il za pośrednictwem Chin zaczął zabiegać o powrót do negocjacji sześciostronnych (Korea Północna, USA, Japonia, Korea Południowa, Chiny i Rosja). Amerykanie dalej stawiali warunki. Wtedy Korea Północna zaprezentowała naukowcom z USA nowoczesny ośrodek wzbogacania uranu. Eksperci byli pod wrażeniem zaawansowania technologicznego.
Nie mieli jednak wątpliwości, że ośrodek produkuje niskowzbogacone paliwo do reaktora na tzw. lekką wodę, który ma wytwarzać energię elektryczną. Dziesięć razy większy reaktor Zachód budował w Korei Północnej w latach 90. Kiedy doszło do kolejnego kryzysu, prace przerwano.
– Świat źle zinterpretował ten gest. Korea Północna chciała pokazać, że dysponuje nowoczesną technologią, ale może ją wykorzystać do wzmocnienia gospodarczego kraju. Tymczasem w świat poszedł sygnał, że reżim znowu straszy i szantażuje – mówi Leonard Petrov, światowej sławy znawca Korei Północnej.