Ostatnio ujawniona depesza amerykańska z Warszawy zawiera wiele półprawd i konfabulacji prasowych. Nie jest to prawdziwy obraz MSZ z jesieni 2006 roku. Przypomnę, że w owym czasie walczyliśmy z rosyjskim embargiem na polską żywność i europejską skłonnością do sprzyjania Moskwie.
Depesza jest napisana przez średniej rangi dyplomatkę, która miała w MSZ pseudonim: Marysia Firanka. W tamtych czasach ambasadą amerykańską dowodził zastępca ambasadora Ken Hillas. Ten, którego Sikorski określił na notatce jako bezczelnego jak zawsze. Ambasada USA nie miała wiarygodnych informacji o sytuacji w MSZ. Depesza potwierdza ten fakt, gdyż powołuje się na anonimowe źródła.
A co na to sama zainteresowana? Anng Fotyga tak odpiera zarzuty:
Mamy do czynienia z manipulacją wyborczą. Nie mam co do tego wątpliwości, bo przecież to nie jest przypadek, że te depesze wyciekły, bądź zostały ukazane w czasie, gdy zbliżają się wybory.
Rzeczywiście, przyznaję, że przez długi czas było mi bardzo trudno zarządzać MSZ, a to z tego powodu, że de facto panował tam włoski strajk wśród dyplomatów, którzy po prostu nie akceptowali nominacji osoby spoza salonu, spoza korporacji profesora Geremka.
Nie musiałam się co chwilę konsultować z prezydentem, bo my mieliśmy po prostu od zawsze podobne poglądy na politykę zagraniczną. Sam prezydent mówił o tym, że rzadko się ze mną konsultował. Prawdę mówiąc w tamtym czasie częściej konsultowałam się z premierem, bo siłą rzeczy należało - konstytucyjny zapis mówi, że minister spraw zagranicznych musi współdziałać i z prezydentem, i z premierem.