Skoro aż niemal 40 proc. Polaków postawiło w wyborach na Platformę Obywatelską i ponad 8 proc. na Polskie Stronnictwo Ludowe, to ani chybi wynika z tego, że prawie połowie głosujących pierwszy rząd Donalda Tuska się podobał, a niektórym zapewne nawet bardzo się podobał. W takim razie naprawdę nie ma się co dziwić, że premier postanowił dać wyborcom szansę rozsmakowania się raz jeszcze w swej pierwszorzędnej drużynie. Co najmniej – jak zapowiada – do stycznia. A potem się zobaczy.
(…) Zatem Jacek Rostowski, za którego czterech lat panowania w Ministerstwie Finansów Polska zwiększyła swe zadłużenie o około 300 mld złotych, nadal będzie reformował finanse publiczne naszego państwa. Minister Cezary Grabarczyk dalej będzie układał autostrady – metr po metrze, a jak przyjdzie potrzeba, to nawet centymetr po centymetrze. Oraz kontynuował reformę polskich kolei aż do samego końca – kadencji albo kolei.
Natomiast minister edukacji Katarzyna Hall zapewne nie będzie ustawała w reformowaniu oświaty; w końcu po sześciolatkach czas najwyższy na pięciolatki. Wreszcie minister pracy Jolanta Fedak spróbuje dokończyć reformę OFE, czyli je ostatecznie zlikwidować. I tak resort po resorcie: przeżyjemy to – na własne życzenie – jeszcze raz. A jeśli i w tej kadencji nie wszystko uda się zreformować, to za cztery lata Donald Tusk poprosi o kolejne cztery i na pewno je dostanie. Wszak opozycja jak zawsze da z siebie wszystko, aby i tym razem go nie zawieść.
Blogerka Renata Rudecka-Kalinowska (salon24.pl):
Rozumiem zakłopotanie pisowskich propagandystów wobec genialnego posunięcia premiera Tuska. Bo trzeba przyznać, że pomysł, by zaproponować prezydentowi i parlamentowi stary rząd koalicji PO-PSL, jako rząd funkcjonujący do końca polskiej prezydencji – to pomysł godny męża stanu. Argumenty z pozostawieniem do końca roku ministrów, którzy prowadzą aktualnie działania związane z naszą prezydencją w UE – są logiczne i nie do podważenia. Ale za nimi kryje się znacznie poważniejsza sprawa. Otóż rząd, ten stary rząd, razem z osobą premiera, musi przejść cała procedurę podania się do dymisji i ponownego powołania z udziałem i Prezydenta RP i sejmu RP. Taki rząd będzie mieć status dokładnie taki sam, jak każdy inny NOWY rząd. Istotniejsze jest jednak to, że jeśli w przyszłości premier zechce zmienić jego skład – wówczas będzie odbywać się to na zupełnie innych zasadach - czyli na zwyczajnej wymianie pojedynczych ministrów. A więc Donald Tusk zyskuje nie tylko ponad dwa miesiące na spokojne przygotowanie przyszłego układu koalicyjnego, ale unika do końca roku wszelkich dywagacji medialnych o ewentualnej przyszłej koalicji. Może w spokoju prowadzić rozmowy. Nie jest zmuszony do zawierania formalnych zobowiązań.