Najważniejsza, bo jej skutki odczuwają wszyscy: lekarze, aptekarze, pacjenci, firmy farmaceutyczne. To być może kilka milionów ludzi kupujących leki refundowane. Skala - ogromna. Pieniądze... W tej chwili mówi się o oszczędnościach rzędu miliarda złotych, czyli obniżeniu kwot, które NFZ wydaje na leki o 15 proc. To dużo więcej, niż się spodziewano, tworząc ustawę. Tak dużo, że z tych pieniędzy rząd nie może już zrezygnować. Dodatkowe środki są NFZ potrzebne - także po to, by zapewnić pacjentom dostęp do nowoczesnych terapii, takich jak na Zachodzie.
To mógł być sukces wizerunkowy rządu: takiej reformy w Europie nikt jeszcze nie robił. Pieniądze zabrano, nielubianym przecież, firmom farmaceutycznym. Pacjenci? Może zapłacą więcej, ale przecież nie wszyscy.
Sukcesu jednak nie ma. Jest bałagan i chaos, plotki mieszają się z informacjami, a uporczywe milczenie ministra zdrowia i rządu w sprawie leków nawet nie tyle oburza, ile zdumiewa. Od wielu lat przy każdej zmianie list refundacyjnych Ministerstwo Zdrowia informowało, kto na zmianach traci, kto zyskuje. A kiedy minister Ewa Kopacz podejmowała decyzję, że nie będzie finansować szczepionek na świńską grypę, o sprawie wypowiadali się ona sama, premier, czołowi eksperci i politycy. I minister na tamtej decyzji zyskała.
Teraz, gdy podejmowana jest decyzja nieporównanie ważniejsza, następca Kopacz Bartosz Arłukowicz milczy. Nie tłumaczy decyzji, na których chorzy stracą: dlaczego część leków wypadła z refundacji i dlaczego nie będzie już promocji w aptekach. Ale nie stara się też dotrzeć z informacją pozytywną i ważną dla pacjentów, że leki, do których państwo nie będzie już dopłacać, można zastąpić innymi tanimi farmaceutykami.
Arłukowicz ma wystąpić na konferencji dopiero dziś. Nie wiadomo, dlaczego tak późno.