Spór o ACTA stał się kolejnym polem rywalizacji między głową państwa a premierem. Czwartkowe manifestacyjne wezwanie do Pałacu Prezydenckiego trzech podległych Donaldowi Tuskowi ministrów pokazuje, że Bronisław Komorowski nie chce być wiązany z decyzją o podpisaniu przez Polskę niepopularnej umowy.
Komorowski przestraszył się, że część wyborców uzna, iż jest współodpowiedzialny za przyjęcie kontrowersyjnego dokumentu. 24 stycznia młodzi demonstranci protestowali z niewybrednymi hasłami także przed Pałacem Prezydenckim, mimo że głowa państwa nie zdążyła nawet zobaczyć dokumentu.
Najpierw wpadka
Wywiad, którego prezydent – przebywający wówczas na szczycie w Davos – udzielił TVP 1, pokazuje, że Komorowski nie spodziewał się, iż ACTA może być przyczyną politycznej awantury. Przyznał nawet, że nie czytał jeszcze dokumentu. – Ja obserwuję to, co się dzieje, troszkę z boku. My wszyscy byśmy chcieli jak najwięcej za darmo. Każdy człowiek jest tak skonstruowany. Ale jeśli została włożona w coś czyjaś praca, to chcielibyśmy, aby wszyscy, którzy z tego korzystają, to dostrzegli i za to płacili – mówił w wywiadzie.
Zupełnie inaczej brzmiał ton listu, który prezydent wysłał do rzecznik praw obywatelskich: "Szczególnie istotne wydają się podnoszone zarzuty dotyczące niepełnych konsultacji społecznych oraz zagrożeń dla wolności słowa. Internetowe i uliczne protesty świadczą, że istotna część społeczeństwa, zwłaszcza młodego, uznała za zagrożone swoje podstawowe prawa obywatelskie".
Adresat, czyli prof. Irena Lipowicz, nie został wybrany przypadkowo. RPO od początków zgłaszała zastrzeżenia do umowy. – Wykazała się niezależnością. A Kancelaria Prezydenta chętnie zawrze sojusz z niezależnymi instytucjami – mówi "Rz" współpracownik głowy państwa.