Być może odpowiedź na pytanie „jak żyć" usłyszą we wtorek posłowie Platformy. Premier, wszakże szef tej partii, przypomniał sobie o swojej owczarni, która zostanie wywieziona z Warszawy na tzw. posiedzenie wyjazdowe. To duże wydarzenie, tym większe, że zdarza się raz na kilka miesięcy.
A jest tak, że z Donaldem Tuskiem dzieje się coś specyficznego, gdy widzi duże audytorium. Najpierw stara się je oczarować, co zazwyczaj mu wychodzi, potem poczuwa się do obowiązku, żeby temuż audytorium powiedzieć coś ważnego i oryginalnego. Tak jak kilka lat temu ludziom biznesu zebranym w Krynicy zapowiedział rychłe wprowadzenie w Polsce euro. Nie tego piłkarskiego, ale tego, co wtedy miało się świetnie, a dziś ma się kiepsko.
Na tej pustce, jeśli ktoś poczuwa się do bycia opozycjonistą, nie należy budować wielkich nadziei, że to już koniec Tuska. On mówi o gnębiącej go pustce, ale nadal jest mistrzem w konkurencji posiadania ciasteczka i jednoczesnego jedzenia. Tak jest z konwencją Rady Europy poświęconą ponoć zwalczaniu przemocy wobec kobiet. Najpierw był trochę przeciw, potem bardzo za, potem znów trochę przeciw, a ostatnio powiedział, że tylko trzy tygodnie i on to podpisze.
Cała postępowa ludzkość zakrzyczała radośnie, że wreszcie koniec hańby gowinizmu. A dla Jarosława Gowina – który ostatnio, zauważcie Państwo, w umysłach postępowej ludzkości zajął miejsce niemal Wojciecha Cejrowskiego – to niby ma być Requiem. Zresztą „Gazeta Wyborcza" niemal codziennie zamieszcza wywiady, gdzie kolejne osoby – Magdalena Środa, prządki, dojarki, intelektualistki – potępiają Tuska za tolerowanie tej ohydy w swoim rządzie.
Postępowa ludzkość powinna wstrzymać się jednak z podziękowaniami za podpis pod konwencją. Za wcześnie jeszcze na śpiew Te Tusku Laudamus. Premier chyba rzeczywiście podpisze tę konwencję. Ale potem skieruje ją do laski marszałkowskiej. Laska to puści posłom szybko, a może wolno. Zresztą Sejm ma zaraz wakacje.