Idealistyczne wizje ojców założycieli przestały się domykać w excelowskich modelach budżetowych
Do sprawy, specjalnie dla „W Sieci Opinii”, odnosi się także Michał Szułdrzyński:
Osobny budżet strefy Euro. A ile na tym możemy stracić?
Wiele wskazuje na to, że dużo. Bez względu na to, jaki ostateczny kształt przybierze osobny budżet strefy Euro to dla Polski zła wiadomość. Już dziś wiadomo, że z proponowanych przez Komisję Europejską 1033 mld euro (z czego 80 mld miało iść dla nas) nic nie będzie. Trzeba się liczyć minimum z 10 a niektórzy mówią o 20 procentowej redukcji, a więc do poziomu nawet niższego niż obecny.
Dlatego też dyskusja o osobnym budżecie strefy Euro jest nam nie na rękę. W naszym interesie leży szybkie zakończanie negocjacji nad całym budżetem, a dopiero potem otwarcie nowej dyskusji. No chyba, że od razu wejdziemy do strefy euro, ale to na razie jest niemożliwe.
Co gorsza, każdy z krajów, który się opowiada za euro-budżetem ma w tym jakiś interes, który stoi w sprzeczności z naszym. Wielka Brytania jest gotowa poprzeć osobny budżet strefy euro, bo to dla niej argument w obniżaniu całego budżetu unii, a więc obietnica niższej składki. Francuzi od dawna chcieli przenieść środki z polityki spójności (a więc naszego najważniejszego źródła unijnych funduszy) na walkę z kryzysem czy bezrobociem. Zmniejszenie budżetu całej unii i zrobienie osobnego budżetu strefy euro przybliża ich do tego celu. Niemcy zaś nie chcą w nieskończoność płacić za kraje euro-strefy w kryzysie i by nie dopuścić do powstania euroobligacji (które mogłyby sporo kosztować niemiecki budżet) są gotowi poprzeć pomysł budżetu Euro.
Z jakiejkolwiek by strony na to nie patrzeć i tak dostajemy łupnia. A o obiecanych 300 mld zł chyba będziemy mogli tylko pomarzyć.