Demokracja to ładnie brzmi - szczególnie, kiedy opiewają ją demokratyczni politycy. Problem w tym, że kiedy tę szlachetną ideę próbuje się wcielić w życie, mało który polityk jest tak entuzjastycznie nastawiony do tych pomysłów. A oto właśnie na to pojawia się szansa , o czym pisze "Gazeta Wyborcza" w dzisiejszym wydaniu. Zmarły kilka miesięcy temu prof. Kulesza przygotował bowiem reformę samorządów. Postulaty są jasne: większa przejrzystość działań samorządów, większa kontrola społeczna większe uczestnictwo w rządzeniu mieszkańców.
Nowe przepisy wzmocnią pozycję mieszkańców, organizacji pozarządowych i lokalnych aktywistów - mówił "Gazecie" prof. Kulesza. Z badań opinii publicznej wynika, że Polacy chcą mieć większy wpływ na decyzje podejmowane w swoich miastach.
Jeśli Sejm przyjmie projekt prezydenta Komorowskiego, mieszkańcy mogliby sami zgłaszać do rad miast i gmin projekty uchwał. Lokalne referenda byłyby ważne także wtedy, gdy weźmie w nich udział mniej niż 30 proc. uprawnionych. Prezydenci, burmistrzowie i wójtowie przed uchwaleniem budżetu musieliby zapytać mieszkańców o zdanie podczas tzw. wysłuchania publicznego - sesji rady czy posiedzenia komisji, podczas której każdy mieszkaniec mógłby zabrać głos, zadać pytanie, a władza musiałaby odpowiedzieć. Nowa ustawa wzmacnia też rady dzielnic - mogłyby wydawać decyzje administracyjne, np. o opłatach za wywóz śmieci.
- czytamy w artykule. Propozycja trafiła jednak na opór samorządowców. Przoduje w tym Prezydent Gdańska, Paweł Adamowicz z PO, który przy okazji pokazuje, kim dla niego są wyborcy.
Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska i szef Unii Metropolii Polskich, napisał do prezydenta, że nowe przepisy otworzą drzwi władzy "dla pieniaczy i osób z zaburzoną psychiką". Ostrzega, że efektem zmian może być wzrost populistycznych nacisków na miejskie wydatki przez "niespełnionych polityków" oraz "zawodowych społeczników".