Nie, do partii była jeszcze długa droga. Wśród działaczy „Solidarności” były różne koncepcje. Oni sami nie wiedzieli, jak kierować tym 10-milionowym ruchem. Przecież już w listopadzie 1980 roku, czyli tylko trzy miesiące od sierpniowych strajków, miała ona ponad 7 milionów członków. Najlepiej więc nie mówić tu o związku zawodowym, rewolucji, partii politycznej czy nawet społeczeństwie obywatelskim. „Solidarność” była po prostu ruchem społecznym.
Co to znaczy?
Ruch społeczny, najprościej mówiąc, to zbiorowa aktywność ludzi, którzy uznają słuszność danej sprawy, są zjednoczeni, liczebni – mogą się policzyć, zobaczyć, ilu ich jest – i są zaangażowani na rzecz wspólnego działania.
W „Solidarności” były przecież władze, struktury...
To bardzo istotne w jej ocenie, co nie zmienia oczywiście tego, że formuła ruchu społecznego pasuje tu i tak najlepiej. W każdym ruchu społecznym są przywódcy, aktywiści, ci, którzy kierują wspólnym działaniem. Oni mówią „kim jesteśmy” i „o co nam chodzi”. Tłumaczą, „dlaczego to robimy” i „dlaczego w taki sposób”. I tutaj doskonale sprawdził się Lech Wałęsa, który był bardzo charyzmatycznym przywódcą. Nie tylko jako formalny przywódca związku, ale całego ruchu.
Jednak pojawiały się przecież pomysły stworzenia partii politycznej.
Myślano oczywiście i o tym, jednak w ogóle planów było mnóstwo. Najpierw miał być związek zawodowy, później samorząd pracowniczy, po kolei chciano zdobywać kolejne przyczółki i z czasem doprowadzić do wolnych wyborów. W 1980 roku to wszystko brzmiało jednak bardzo radykalnie i zawsze kończyło się tylko na nieśmiało rzucanych pomysłach. Niektórzy w ogóle opowiadali się za tym, by zacząć od doprowadzenia do wolnych wyborów, ale inni takich radykalnych działaczy traktowali jak kosmitów.
Jak zmieniał się ten ruch?
Z czasem, jak „Solidarność” zaczynała odnosić sukcesy, to pojawiały się coraz poważniejsze żądania. Opozycji wydawało się, że może coraz więcej. Ten ruch cały czas zmieniał swój charakter. W socjologii mówi się o starych i nowych ruchach społecznych. Stare to robotnicze rewolucje, które powstają na podłożu ekonomicznym. Dla „Solidarności” problemy gospodarcze także na początku były bardzo istotne, ale szybko, już w sierpniu 1980 roku, zaczęło chodzić jej o coś dużo więcej: o wolność słowa, wolność zgromadzeń, praktyk religijnych i o masę innych spraw dotyczących polepszenia warunków życia także poza zakładem pracy. Przypomnę choćby postulaty mówiące o organizacji życia w bibliotece czy na uniwersytetach.
I zarazem „Solidarność” coraz mniej była związkiem zawodowym.
Tak, im bliżej grudnia 1981 roku, tym coraz bardziej stawała się ona konkurentką do władzy. Jednak nie jako partia, tylko właśnie jako ruch, bo w samej „Solidarności” tych partii można było naliczyć naprawdę dużo. Tam z jednej strony byli ludzie nastawieni bardzo konserwatywnie, z drugiej bardzo liberalnie, nawet paru mówiło o wolnym rynku, a gdzieś tam jeszcze była „Solidarność” Rolników Indywidualnych. To było po prostu niemożliwe, by ten ruch się ukonstytuował jako jedna partia polityczna.
Przychodzi grudzień 1981 roku i generał Jaruzelski wprowadza stan wojenny. Jak to zmienia „Solidarność”?
Stan wojenny dla wielu był olbrzymim szokiem i złamał kręgosłup „Solidarności”. Pojawiło się kilka ośrodków, które zaczęły pretendować do kierowania całym ruchem. Już nic nie było tak jak wcześniej. Skończyła się po prostu jedna „Solidarność”, której członkowie chcieli ze sobą rozmawiać, współpracować, niwelować wewnętrzne różnice. Działacze zaczęli po prostu prowadzić politykę.
Jak to rozumieć?
Z jednej strony nastawieni oni byli na przetrwanie, a z drugiej dla wszystkich stało się powoli jasne, że zmiany polityczne są coraz bliższe, że ten system się po prostu wali. Zaczęto więc kalkulować, zastanawiając się nad tym, kto przejmie władzę, na jakich warunkach, na jakie iść ustępstwa, na jakie nie i czy w ogóle na jakieś iść. To już nie było spontaniczne działanie ruchu społecznego.
Wcześniej nie było w „Solidarności” polityki?
Oczywiście że była, ale dla większości uczestników ruchu, takich zwykłych członków, była to inna polityka – polityka ideałów, moralności, tego, co się godzi, a co nie godzi robić, załatwiania różnych codziennych spraw. Chodziło o zasady moralne, a tylko czasami towarzyszyła temu jakaś kalkulacja. Po 13 grudnia to była już głównie kalkulacja.
Elżbieta Ciżewska jest socjologiem i historykiem idei z Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego, autorką książki „Filozofia publiczna Solidarności” (NCK 2010)