Jeszcze w połowie ubiegłego tygodnia Donald Tusk deklarował w Sejmie, że „nie podziela wiary czy entuzjazmu tych, którzy sądzą, że interwencja w Syrii przyniesie właściwe efekty czy skutki”. Ale już w niedzielę, w trakcie wystąpienia na Westerplatte przy okazji rocznicy wybuchu II wojny światowej, zapewniał, że „interwencja USA w Syrii to reakcja zrozumiała i potrzebna, oby skuteczna”.
Owszem, sprawa Syrii w wielu krajach jest kontrowersyjna. We Francji większość opinii publicznej jest przeciwna wojennym planom prezydenta François Hollande, w Wielkiej Brytanii parlament wręcz zablokował zamiary premiera Davida Camerona, a w Niemczech socjaldemokratyczna opozycja ma nadzieję, że poparcie dla amerykańskiej interwencji może pokrzyżować plany kanclerz Angeli Merkel w nadchodzących wyborach do Bundestagu. Nigdzie jednak nie zdarzyło się, aby sam rząd miotał się od ściany do ściany w tej sprawie. Raz interwencji się sprzeciwiał, a zaraz potem ją jednak popierał.
Z perspektywy Polski to, co się dzieje w Damaszku, może wydać się mało znaczące. W Syrii nie mamy przecież ani znaczących interesów gospodarczych, ani politycznych. A jednak od tego, jak w tej sprawie zachowa się rząd, zależy, czy polityka zapoczątkowana 10 lat temu udziałem naszego kraju w interwencji w Iraku będzie choć częściowo kontynuowana, czy też nastąpi radykalny zwrot w stosunkach Warszawy z Waszyngtonem. Kwestia syryjska określi także, na ile poważnie Polska myśli o wspólnej polityce zagranicznej i obronnej Unii. Jeśli okaże się, że podobnie jak w sprawie Libii w chwili próby nie jesteśmy w nawet stanie udzielić politycznego poparcia naszym europejskim partnerom, to Bruksela przestanie nas traktować poważnie, a Francja czy Wielka Brytania odwdzięczą się podobną obojętnością w kwestiach, na których nam zależy, jak choćby listopadowa decyzja o zawarciu przez Unię układu stowarzyszeniowego z Ukrainą.
Wahanie premiera w sprawie Syrii można przypisać chwilowemu zaangażowaniu Donalda Tuska w walce o utrzymanie władzy w Platformie Obywatelskiej i popularności w kraju. Niestety sprawa jest o wiele poważniejsza. Dotyczy nie tylko szefa rządu, ale wręcz całej polskiej elity politycznej. Jej zainteresowanie sprawami międzynarodowymi jest niewielkie, horyzonty wąskie. Na zwroty Tuska w sprawie Syrii właściwie nie zareagowała ani opozycja, ani media.
Parafialną mentalnością Polska w Brukseli wyróżnia się zresztą od lat. Choć jesteśmy jednym z sześciu najpotężniejszych krajów Wspólnoty, interesują nas zasadniczo tylko te kwestie, który mają bezpośredni wpływ na kondycję kraju, jak unijny budżet czy limity CO2. Poza nielicznymi wyjątkami, jak pamiętne wystąpienie Radosława Sikorskiego w Berlinie, szerszej koncepcji na rozwój Unii Warszawa nie wypracowała. W minionych pięciu latach starannie unikaliśmy także zaangażowania w przełamanie kryzysu strefy euro, od czego przecież zależało przetrwanie samej Unii, a tym samym pozycja geostrategiczna Polski.