Mniej więcej w tym samym czasie gdy David Cameron mówił na konferencji prasowej kilka dni temu o "potępieniu", "najwyższym zaniepokojeniu" i "konsekwencjach", jakie poniesie Rosja za inwazję na Krym, doradca premiera został sfotografowany wchodząc do domu pod Downing Street 10 z dokumentem, w którym bystre oko reportera zdołało przeczytać: "Zaleca się, by nie wspierać obecnie sankcji handlowych, ani zamykać londyńskiego centrum finansowego dla Rosjan".
Skąd ta 'dwumowa' brytyjskiego premiera? Odpowiedź na to pytanie daje w New York Timesie pisarz i dziennikarz Ben Judah, który opisuje współczesny Londyn jako wielką pralnię rosyjskich pieniędzy.
Miasto się zmieniło. Autobusy wciąż są brudne, ludzie są wciąż nieprzyjaźni, ale coś w Londynie się zmieniło. Znaki widać wszędzie. Domy w najbogatszych dzielniacach są puste: zostały sprzedane rosyjskim oligarchom i katarskim książętom.
- pisze Judah. Zmiany te - pisze dalej - mają też daleko idące konsekwencje polityczne.
Biały dom restrykcje wizowe niektórym rosyjskim oficjelom, a prezydent Obama wydał rozporządzenie umożliwiające wprowadzenie dalszych sankcji. Tymczasem Brytania już zdążyła storpedować jakąkolwiek wspólną akcję, stawiając na pierwszym miejscu zyski bankierów. Oto do czego doszło: Wielka Brytania jest gotowa zdradzić Amerykę, aby ochronić dostęp londyńskiego City do brudnych rosyjskich pieniędzy. Zapomnijmy o Ukrainie. Brytania myśli o sobie jako o narodzie kupców, zawsze otwartych na handel - ale nie ma już swojej misji; jakikolwiek moralizatorski element brytyjskiego imperium wyparował.