Na sobotniej konwencji prezydenta, nazwisko jego konkurenta z PiS Andrzeja Dudy nie padło ani razu. Ale atak na Dudę był jednym z głównych elementów tego zlotu sympatyków Bronisława Komorowskiego. Prezydent mówił, że Polski nie stać na chaos i polityczne eksperymenty, że należy „łączyć a nie dzielić", „przygarniać, a nie odrzucać", „szukać zgody, a nie konfliktu" — co było ewidentnie wycelowane w kandydata PiS. „Zgoda i bezpieczeństwo" z wyborczego hasła Komorowskiego mają symbolizować te właśnie cechy, których Duda i jego środowisko polityczne nie zapewniają. — Skoro mamy wojnę na wschód od naszych granic, to tym bardziej trzeba przeciwdziałać pokusom wojny polsko-polskiej — stwierdził Komorowski.

Zgodnie z wcześniej rozpisanym scenariuszem, premier Ewa Kopacz była mniej subtelna od prezydenta. Gdy jesienią zostawała szefową rządu, mówiła, że chce zakończyć konflikt między PO a PiS. Widocznie zapał ów szybko minął, bo w sobotę mówiła m.in.: — Jacy ludzie w Warszawie odbiorą telefon, kiedy w środku nocy przyjdzie reagować na naprawdę poważny kryzys? Nie miejmy złudzeń. Jeśli będą to ludzie Kaczyńskiego, a ster rządów spoczywać będzie w ich rękach, to przyznam państwu szczerze - ciarki przechodzą po plecach.

Z badań sztabu PO wynika, że Komorowski nie powinien się wdawać w utarczki z konkurentami, zwłaszcza z PiS. Dlatego to Kopacz wzięła na siebie tę rolę. Ona wprost punktowała Dudę. — Nie jest ani rozważny, ani doświadczony, a tym bardziej samodzielny. Jarosław Kaczyński boi się Bronisława Komorowskiego i dlatego postanowił schować się za kolejnym technicznym kandydatem — mówiła. Sugerowała też, że Duda jest sztuczny — czyli poddany marketingowej obróbce.

Te słowa pokazują strategię Platformy na wybory prezydenckie: przekonać wyborców, że głosowanie na niesamodzielnego, sztucznie wykreowanego Dudę to w praktyce wybór awanturnika Kaczyńskiego. Jednocześnie Komorowski przedstawiany jest w całkowitej kontrze do tego budzącego grozę duetu. Kopacz dowodziła, jak bardzo niezależnym był prezydentem (w domyśle — od PO i Donalda Tuska), że jest naturalny i nie musi niczego udawać.

Poza kolejną odsłoną wojenki z PiS — co jest stałym elementem w kampaniach PO od niemal dekady — na konwencji doszło także do wystąpienia programowego prezydenta. Komorowski wreszcie powiedział, czemu chce kandydować na drugą kadencję, przedstawiając swoje zamierzenia na kolejne 5 lat w Pałacu Prezydenckim. Mówił długo i — ku rozpaczy sztabowców — mało efektownie. Jednocześnie uległ modzie pozostałych kandydatów na składanie efektownych obietnic, w dodatku często w obszarach wykraczających poza prezydenckie kompetencje (tworzenie miejsc pracy, program dla wsi, strategia dla młodych, ulgi dla innowacyjnych firm oraz zmiany w kodeksie pracy pod kątem młodych rodziców). To oznacza, że swój program Komorowski będzie w stanie realizować, tylko jeśli przy władzy pozostanie Platforma. Ten wspólny interes prezydenta i pani premier było w sobotę widać bardzo wyraźnie. — Zrobię wszystko, by było to zwycięstwo w pierwszej turze — deklarowała Kopacz. To szczera deklaracja. W Platformie żywe jest przekonanie, że jeśli dojdzie do drugiej tury w wyborach prezydenckich, to PiS dostanie wiatru w żagle i na jesieni może wygrać wybory parlamentarne. Zgodny tandem Komorowskiego i Kopacz to jeden z najbardziej wyrazistych obrazków z konwencji. Donald Tusk nigdy za Komorowskim nie stał aż tak zdecydowanie.