Jeszcze nie tak dawno szli od zwycięstwa do zwycięstwa w Japonii, byli o krok od zdobycia pierwszy raz Pucharu Świata, a olimpijski awans był na wyciągnięcie ręki. Ale w ostatnim meczu przegrali z Włochami i to co miało być tak piękne, utonęło we łzach na podium w Tokio, bo trzecie miejsce nic nie dawało.
Złoty medal mistrzostw Europy też nie daje kwalifikacji olimpijskiej, więc porażka ze Słowenią, która zatrzymała Polaków w drodze do półfinałów, nie jest sportową tragedią. Ale nie można jej lekceważyć. Michał Kubiak, kapitan naszej reprezentacji tłumaczył, że ten turniej jest bardzo ważny. Medal, najlepiej złoty, w który celowali polscy siatkarze miał im pomóc zapomnieć o Tokio i przygotować się mentalnie na styczeń, gdy w Berlinie znów przyjdzie walczyć o Rio de Janeiro.
Tam zasady gry będą brutalne. Olimpijską przepustkę zdobędzie tylko zwycięzca, a te drużyny, które zajmą drugie i trzecie miejsce, dostaną raz jeszcze szansę w turnieju w Japonii. Pozostałe ekipy igrzyska zobaczą w telewizji.
Przed mistrzostwami Europy wydawało się, że Polacy mogą przegrywać już tylko z najlepszymi. A z takimi rywalami jak Belgia, Słowenia czy Białoruś pewnie wygrywać. I w Warnie, w fazie grupowej tak było, choć Słowenia stawiła nam opór i trochę nas postraszyła. Nie brakowało głosów, że może sprawić problemy w ćwierćfinale, ale nie chciało się wierzyć, że to możliwe. Siatkówka jednak uczy pokory. Niewiele przecież brakowało, by w barażu odpadli Serbowie, którzy przegrywali z Estonią 0:2 w setach. Cudem wygrali.
Polacy w ćwierćfinałowym meczu ze Słowenią zagrali słabo, szczególnie w pierwszych dwóch setach, a rywal wzniósł się na wyżyny swoich możliwości. W tie breaku mieliśmy meczbola, ale go nie wykorzystaliśmy. Zwracał na to uwagę i Kubiak, i Fabian Drzyzga. „Jeśli nie potrafisz kończyć decydujących piłek, przegrywasz” - mówili.