Jeśli dane z exit poll podane o godzinie 21 się potwierdzą, wynik wyborczy Prawa i Sprawiedliwości trzeba będzie traktować jako ciężki knock-out zadany nie tylko głównemu przeciwnikowi, Platformie Obywatelskiej, ale też całej scenie politycznej. Z 242 mandatami Prawo i Sprawiedliwość bez trudu utworzy rząd i bez wątpienia rozpocznie realizację swojego programu wyborczego. Co więcej, mając w Kancelarii Prezydenta serdecznego sojusznika, nie będzie musiało się spodziewać żadnych niespodzianek.
Skala porażki Platformy Obywatelskiej mieści się w granicach przewidywań sondażowych. Partia Donalda Tuska schodzi po ośmiu latach władzy ze sceny posiniaczona, zdezintegrowana, z ewidentnym kryzysem przywództwa i schizofreniczną tożsamością.
Dwa sezony temu zabiegała o głosy wyborców, szermując hasłami o tanim państwie, wolnym rynku i uczciwości w życiu publicznym. Dziś trudno o niej powiedzieć coś więcej niż to, że z dawnych haseł został zwykły chichot. Za rządów PO urzędnicy mnożyli się jak króliki, postulaty rynkowe zastąpiono socjalnymi, a uczciwość w życiu publicznym została przysłonięta cieniem monstrualnych ośmiorniczek z saloniku u „Sowy i przyjaciół".
Nie miejsce tu i czas, by się rozpisywać o przyczynach klęski, ale kilka rzeczy jest oczywistych. Donald Tusk, wybierając Brukselę, nie umiał zadbać o następstwo. Pracowita skądinąd Ewa Kopacz nie była w stanie odbudować w kierownictwie swojej partii legendarnego dream team z czasów wczesnego Tuska. I co jeszcze gorsze, otoczyć się ludźmi, którzy wierzyliby w zwycięstwo i do tego zwycięstwa prowadzili. „Dużo ich, a jakoby nikogo nie było" – cisną się na język słowa poety.
Czy Platforma przetrwa? Pewnie tak. Ale czy się odrodzi? W to już trudniej uwierzyć. Niewątpliwie czeka teraz tę partię seria poważnych turbulencji z otwartą kwestią przywództwa. Jeśli PO sobie nie poradzi, zacznie stopniowo schodzić ze sceny jak SLD.