Między słowami

Kiedyś to hasło najlepiej oddawało niedopowiedzenia japońskiej kultury. Dziś określa o wiele więcej.

Aktualizacja: 28.10.2015 12:16 Publikacja: 28.10.2015 12:13

Rafał Tomański

Rafał Tomański

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski

Europejska noc z niedzieli na poniedziałek nie przyniosła światu tylko i wyłącznie wyników wyborów w Polsce. Poza nami głosowali także Argentyńczycy i Ukraińcy, ale ważne rzeczy działy się także w regionach świata położonych o wiele dalej.

Korea Południowa na przykład zastanawiała się, jakie hasło najlepiej odda charakter jej stolicy. Żadne z trzech przepuszczonych przez gęste sito eliminacji nie wydawało się dość dobre. Socjologowie, językoznawcy, specjaliści od turystyki krytykowali zarówno "SEOULing" (zbyt podobne do slumming, łączące nowoczesne miasto ze slumsami), "I.Seoul.You" (tym razem niepotrzebnie literackie, romantyczne - brzmi prawie jak I LOVE YOU spotykane na koszulkach, gadżetach a także na drzewach we wszystkich parkach świata) oraz "Seoulmate" (brzmi tak samo jako "soul mate", angielskie określenie bratniej duszy, określenie owszem popularne na Zachodzie, ale przed 40 laty).

Zanim kierownictwo miasta wybierze ostatecznego zwycięzcę, przeprowadzono wiele sondaży. Pytano o zdanie zwykłych obywateli, firmy zajmujące się PRem, jednak ciągle nad głosowaniem krążył widmo wyboru najlepszej z najgorszych opcji. Ze względu na proces wyborczy dziś nie można już cofnąć czasu i wrócić do którejś z 16 tys. innych zgłoszonych propozycji. Pojawiają się także opinie zdecydowanie negatywne skazujące nowe hasło na krótką karierę, podobnie jak poprzedni slogan "Hi Seoul", który okazał się niewypałem.

Pewnego rodzaju wybory trwały także na morzu Południowochińskim, gdzieś pomiędzy niewielkimi atolami w obszarze archipelagu Spratly. Tam, w miejscu, którego nazwy a nawet w miarę przybliżona lokalizacja wciąż niewiele mówią mówią w Polsce, od kilkunastu miesięcy gęstnieje atmosfera. Chiny nadzorują budowę kolejnych sztucznych wysp, rozbudowują istniejące formacje skalne wynurzające się nad powierzchnię tylko podczas odpływu (to tak zwane LTE, low-tide elevations), a to co usypią z piasku i pokryją betonem, przerabiają natychmiast na instalacje wojskowe. Pekin twardą ręką poszerza zasięg swojego lotnictwa, floty i strefy wpływów. Na nic zdają się protesty Wietnamu, Filipin oraz ich sojuszników w postaci USA czy Australii.

Wyborem z ostatniego weekendu było zatem wysłanie przez amerykańską marynarkę okrętu na sporne tereny. Chiny sprzeciwiały się udostępnieniu wód opływających wspominane sztuczne twory, Stany Zjednoczone z kolei wielokrotnie ostrzegały, że nie pozwolą na zagarnięcie tego terenu przez Chiny, do tego bez pytania nikogo o zgodę. W nocy z niedzieli na poniedziałek stało się to, czego spodziewano się od dawna. Prezydent Obama wydał zgodę na przepłynięcie niszczyciela "USS Ladden" w odległości 12 mil morskich od atolu Subi oraz Mischief na wyspach Spratly. Dystans ma znaczenie kluczowe, ponieważ wynika z konwencji ONZ o prawie morskim. Gwarantuje tzw. FONOP, czyli swobodę operacji morskich, żeglugi jednostek jakichkolwiek i skądkolwiek. W końcu przez obszar morza Południowochińskiego przechodzi światowy handel o wartości kilku bilionów dolarów rocznie.

Okręt przepłynął, Chińczycy nie odpowiedzieli zapowiadanym kontratakiem. Nie stało się nic poza tym powodzią wpisów w chińskich mediach społecznościowych pełnych nienawiści pod adresem Amerykanów. Wezwano na dywanik amerykańskiego ambasadora Maxa Baucusa, by wytłumaczył decyzję swojego rządu. Rzecznik MSZ Pekinu, Lu Kang dał do zrozumienia, że Chiny nie będą tolerować podobnych akcji w przyszłości i nie pozwolą sobie na takie prowokacje. W odpowiedzi na to sekretarz obrony, Ash Carter stwierdził, że nie lubi posługiwać się wojenną retoryka i używać słownictwa nawiązującego do prowadzenia wojskowych operacji, ale w tym wypadku doniesienia dzienników oddają charakter tej misji w najbardziej dokładny sposób.

Nikomu zaognianie konfliktu między USA a Chinami nie jest na rękę. Cheong Wa Dae, Błękitny Dom, koreański odpowiednik Białego Domu z Waszyngtonu, nawołuje do załagodzenia sytuacji. Seul wolałby, żeby jedynym problemem, z którym trzeba sobie poradzić, pozostał wybór niefortunnego hasła dla turystów. Korea została oceniona na wysokim czwartym miejscu w najnowszej edycji rankingu Doing Business 2016 i  nie chciałaby zepsuć pozytywnego klimatu wokół prowadzonych na morzu Południowochińskim interesów (30 proc. koreańskiego eksportu oraz 90 proc. importowanej do kraju energii przechodzi właśnie przez morze Południowochińskie). Dla Seulu sojusz z USA jest kluczową gwarancją bezpieczeństwa wobec nuklearnego zagrożenia znad 38. równoleżnika, z kolei stosunki z Pekinem nigdy nie były lepsze niż wcześniej. Jeżeli spory terytorialne wezmą górę i dojdzie do eskalacji przy kolejnym pasażu amerykańskiego okrętu przez sporne rejony (Waszyngton już taki plan zapowiedział), nic nie wyjdzie ze spotkania Chin, Japonii i Korei zapowiedzianego na 2 listopada. Kraje mają wówczas wrócić po trzyletniej przerwie do trójstronnych rozmów,  które zawieszono w 2012 przez... terytorialne spory.

Prezydent Obama zapowiedział koreańskiej pani prezydent, że liczy na stanowczość Seulu, jeżeli Chiny wymkną się nagle spod kontroli. Zarówno własnej jak i międzynarodowej. Sojusze między Pekinem, Seulem, Tokio, Waszyngtonem, Hanoi i Manilą muszą być pielęgnowane i nienarażane na szwank. Inaczej tak się dziwnie poukłada w ostatniej historii, że wybory z ostatniego weekendu października przyniosą jedynie negatywne konsekwencje.

Europejska noc z niedzieli na poniedziałek nie przyniosła światu tylko i wyłącznie wyników wyborów w Polsce. Poza nami głosowali także Argentyńczycy i Ukraińcy, ale ważne rzeczy działy się także w regionach świata położonych o wiele dalej.

Korea Południowa na przykład zastanawiała się, jakie hasło najlepiej odda charakter jej stolicy. Żadne z trzech przepuszczonych przez gęste sito eliminacji nie wydawało się dość dobre. Socjologowie, językoznawcy, specjaliści od turystyki krytykowali zarówno "SEOULing" (zbyt podobne do slumming, łączące nowoczesne miasto ze slumsami), "I.Seoul.You" (tym razem niepotrzebnie literackie, romantyczne - brzmi prawie jak I LOVE YOU spotykane na koszulkach, gadżetach a także na drzewach we wszystkich parkach świata) oraz "Seoulmate" (brzmi tak samo jako "soul mate", angielskie określenie bratniej duszy, określenie owszem popularne na Zachodzie, ale przed 40 laty).

Pozostało 83% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

analizy
Rafał Trzaskowski stawia na bezpieczeństwo, KO ogłosi kandydata na początku grudnia
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Ursula von der Leyen proponuje „pisizm” w sprawie funduszy regionalnych
Publicystyka
Roman Kuźniar: Gen. Kukuła zabiera nas na wojnę, ale nie wiadomo, z kim i gdzie
Publicystyka
Michał Szułdrzyński: Jaka będzie „Rzeczpospolita”
Publicystyka
Marek A. Cichocki: Nastała epoka wojen, pozostało tylko wypatrywać konfliktu między USA a Chinami