Europejska noc z niedzieli na poniedziałek nie przyniosła światu tylko i wyłącznie wyników wyborów w Polsce. Poza nami głosowali także Argentyńczycy i Ukraińcy, ale ważne rzeczy działy się także w regionach świata położonych o wiele dalej.
Korea Południowa na przykład zastanawiała się, jakie hasło najlepiej odda charakter jej stolicy. Żadne z trzech przepuszczonych przez gęste sito eliminacji nie wydawało się dość dobre. Socjologowie, językoznawcy, specjaliści od turystyki krytykowali zarówno "SEOULing" (zbyt podobne do slumming, łączące nowoczesne miasto ze slumsami), "I.Seoul.You" (tym razem niepotrzebnie literackie, romantyczne - brzmi prawie jak I LOVE YOU spotykane na koszulkach, gadżetach a także na drzewach we wszystkich parkach świata) oraz "Seoulmate" (brzmi tak samo jako "soul mate", angielskie określenie bratniej duszy, określenie owszem popularne na Zachodzie, ale przed 40 laty).
Zanim kierownictwo miasta wybierze ostatecznego zwycięzcę, przeprowadzono wiele sondaży. Pytano o zdanie zwykłych obywateli, firmy zajmujące się PRem, jednak ciągle nad głosowaniem krążył widmo wyboru najlepszej z najgorszych opcji. Ze względu na proces wyborczy dziś nie można już cofnąć czasu i wrócić do którejś z 16 tys. innych zgłoszonych propozycji. Pojawiają się także opinie zdecydowanie negatywne skazujące nowe hasło na krótką karierę, podobnie jak poprzedni slogan "Hi Seoul", który okazał się niewypałem.
Pewnego rodzaju wybory trwały także na morzu Południowochińskim, gdzieś pomiędzy niewielkimi atolami w obszarze archipelagu Spratly. Tam, w miejscu, którego nazwy a nawet w miarę przybliżona lokalizacja wciąż niewiele mówią mówią w Polsce, od kilkunastu miesięcy gęstnieje atmosfera. Chiny nadzorują budowę kolejnych sztucznych wysp, rozbudowują istniejące formacje skalne wynurzające się nad powierzchnię tylko podczas odpływu (to tak zwane LTE, low-tide elevations), a to co usypią z piasku i pokryją betonem, przerabiają natychmiast na instalacje wojskowe. Pekin twardą ręką poszerza zasięg swojego lotnictwa, floty i strefy wpływów. Na nic zdają się protesty Wietnamu, Filipin oraz ich sojuszników w postaci USA czy Australii.
Wyborem z ostatniego weekendu było zatem wysłanie przez amerykańską marynarkę okrętu na sporne tereny. Chiny sprzeciwiały się udostępnieniu wód opływających wspominane sztuczne twory, Stany Zjednoczone z kolei wielokrotnie ostrzegały, że nie pozwolą na zagarnięcie tego terenu przez Chiny, do tego bez pytania nikogo o zgodę. W nocy z niedzieli na poniedziałek stało się to, czego spodziewano się od dawna. Prezydent Obama wydał zgodę na przepłynięcie niszczyciela "USS Ladden" w odległości 12 mil morskich od atolu Subi oraz Mischief na wyspach Spratly. Dystans ma znaczenie kluczowe, ponieważ wynika z konwencji ONZ o prawie morskim. Gwarantuje tzw. FONOP, czyli swobodę operacji morskich, żeglugi jednostek jakichkolwiek i skądkolwiek. W końcu przez obszar morza Południowochińskiego przechodzi światowy handel o wartości kilku bilionów dolarów rocznie.