Michał Szułdrzyński: Andrzej Duda na początku dalekiej wyprawy

Po wielu tygodniach, podczas których prezydent zajmował się głównie sprawami międzynarodowymi, lub pozostawał w cieniu partii rządzącej, Andrzej Duda postanowił zaznaczyć swoją odrębność.

Aktualizacja: 11.04.2016 14:54 Publikacja: 11.04.2016 14:43

Michał Szułdrzyński: Andrzej Duda na początku dalekiej wyprawy

Foto: Fotorzepa

Pierwszym zaskoczeniem była deklaracja złożona w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej". Prezydent przyznał się w nim do błędu związanego z użyciem podczas przemówienia w Otwocku – w odniesieniu do opozycji i KOD – cytatu "ojczyznę dojną racz nam zwrócić panie".

Umiejętność przyznania się do błędu to u polityka rzadka cecha. Tym ważniejsza jest u głowy państwa, bo świadczy o dystansie do siebie i zdolności do autorefleksji.

W kampanii wyborczej Andrzej Duda obiecywał, że będzie budował jedność Polaków i będzie chciał odbudować wspólnotę. Wystąpienie w Otwocku, w którym bardzo mocno skrytykował opozycję, przeczyło tej obietnicy. I stało się dla krytyków Dudy argumentem, że jest prezydentem PiS uderzającym we wszystkich, którym PiS się nie podoba. I to uderzającym brutalnie.

Z naszych informacji wynika, że Duda szybko zdał sobie sprawę, iż przeholował. Wiedział, że nie powinien się w ten sposób wypowiadać, lecz poniosły go wiecowe emocje. Choć wymówką mogły być emocje po fali hejtu, jaka przelała się przez internet po wypadku prezydenckiej limuzyny, prezydent widział, że nie powinien się w ten sposób zachowywać. Dlatego też w wywiadzie uderzył się w piersi.

W tym kontekście jeszcze łatwiej zrozumieć sens wypowiedzi Dudy z niedzieli. Stojąc przed pałacem prezydenckim, wypowiedział słowa, których nikt się po nim nie spodziewał. Podczas trwającego ponad 20 minut przemówienia, kilka razy nawoływał do narodowego pojednania. Najpierw apelował, by z „tragedii smoleńskiej wyprowadzić coś dobrego”. Niech to będą: „jedność, solidarność wzajemna, życzliwość i szacunek”. Chwilę później mówił: „Wybaczmy sobie wszyscy wzajemne, niepotrzebne i niesprawiedliwe słowa, gorszące zachowania, wszystkie poniżenia”. Pod koniec zaś mówił, odwołując się do tego, że ofiary miały różne poglądy polityczne i pochodziły z różnych środowisk: „Pragniemy, aby zabliźniła się rana smoleńska, to kwestia przyszłości. Jesteśmy to winni tym, którzy odeszli, nie wrócą, ale pozostawili po sobie testament”.

Duda wypowiadał się też na temat zbadania przyczyn katastrofy, ale w sposób naprawdę daleki od języka, który dominuje w PiS. „Tragedia była efektem bylejakości, złego rządzenia, błędów (...). Niezgoda na bylejakość, fachowość i uczciwość – to wyzwania, którym ludzie władzy muszą sprostać, z czego rozliczą ich wyborcy”. Mówił też: „Jesteśmy im dzisiaj winni jedność i wybaczenie i zbadanie, co wtedy się stało, ale bez politycznej przepychanki, bez niepotrzebnej kłótni”.

Słowa prezydenta zaskakują w dwójnasób. Po pierwsze, gdy z PiS słychać wciąż głosy o rozliczaniu, karaniu, Duda apeluje o pojednanie i przebaczenie. Jeśli po fatalnych dla siebie pierwszych miesiącach kadencji, zrozumiał, że jego rolą powinno być jednoczenie zwaśnionych stron, nie zaś uczestniczenie w politycznej wojnie, może to się okazać punktem zwrotnym jego prezydentury.

Po drugie, wyraźny był dystans do tzw. teorii spiskowych. Od pewnego czasu chodziły słuchy, że Duda, który sam był członkiem zespołu parlamentarnego Antoniego Macierewicza, dochodzi obecnie do przekonania, że rozmaite teorie, które rozpalały serca i umysły sympatyków PiS nie licowały z powagą, z jaką winno się upamiętniać ofiary katastrofy smoleńskiej. Aluzja dotycząca tego, by wyjaśniać tamtą tragedię bez politycznej przepychanki jest aż nadto wyraźna. Był to bodaj pierwszy raz, gdy Andrzej Duda publicznie zdystansował się do własnego środowiska politycznego. To wszak PiS oskarżany jest o to, że politycznie rozgrywa wyjaśnianie Smoleńska.

Nie wierzę w to, że Andrzej Duda postanowił pójść na wojnę z PiS. Takie zwarcie trudno by mu było wygrać. Ale wie, że do końca kadencji ma ponad cztery lata, kaprys Jarosława Kaczyńskiego nie jest go w stanie pozbawić stanowiska. Musi więc ten czas maksymalnie wykorzystać, na budowanie własnej pozycji. Pierwszy sygnał już wysłał. I, jak widać, spakował się, by ruszyć w długą drogę w nieznane.

Pierwszym zaskoczeniem była deklaracja złożona w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej". Prezydent przyznał się w nim do błędu związanego z użyciem podczas przemówienia w Otwocku – w odniesieniu do opozycji i KOD – cytatu "ojczyznę dojną racz nam zwrócić panie".

Umiejętność przyznania się do błędu to u polityka rzadka cecha. Tym ważniejsza jest u głowy państwa, bo świadczy o dystansie do siebie i zdolności do autorefleksji.

Pozostało 89% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości