Rejestr Sprawców na Tle Seksualnym dostępny w sieci (na stronie Ministerstwa Sprawiedliwości) ma dostarczać społeczeństwu wiedzy i zwiększać kontrolę nad sprawcami takich przestępstw, którzy wyszli na wolność. Jednak, jak sprawdziła „Rzeczpospolita", to dobre z założenia rozwiązanie ma luki.
Niemal przy jednej czwartej skazanych, których dane figurują w rejestrze, brak jest informacji o tym, gdzie aktualnie mieszkają.
Ważny monitoring
O tym, jak ważne jest monitorowanie pedofilów, świadczy tragiczne zdarzenie sprzed trzech lat. 33-letni Bartosz K., przestępca seksualny (recydywista), opuścił więzienie i wrócił do rodzinnego Grudziądza. Tego samego dnia zgwałcił dziewięcioletniego chłopca. Jak to możliwe, skoro już wtedy prawo zobowiązywało zakład karny do informowania policji o powrocie pedofila? Zgłoszenie wysłano tradycyjną pocztą, a pedofil zaatakował, zanim list trafił na komendę.
Czytaj także: RPD: rejestr pedofilów nie chroni w pełni danych dzieci
Sytuacjom, w których np. po wyjściu z więzienia przestępca seksualny znika i państwo nie ma nad nam kontroli, miał zapobiec ministerialny rejestr. Jednak w danych dotyczących 25 proc. skazanych z dostępnej bazy są braki. 190 nazwisk z publicznej bazy ma adnotację: „wezwany do potwierdzenia miejsca pobytu" (46 osób) czy „w trakcie weryfikacji" (144 osoby). Druga, szczegółowa część bazy (gdzie figurują m.in. sprawcy gwałtów popełnionych przed 1 października 2017 r. na nastolatkach, pedofile, stręczyciele dzieci, skazani za dziecięcą pornografię), do której dostęp mają przedstawiciele organów ścigania i instytucji zajmujących się opieką nad dziećmi, zawiera 2614 nazwisk. Miejsca pobytu części skazanych tu także są nieznane.