Salah Abdeslam początkowo były bardzo hardy. Jedyny terrorysta biorący udział w atakach na paryski klub muzyczny Bataclan, kafejki 18. dzielnicy oraz Stade de France, który pozostał przy życiu, zaczął trwający 149 dni proces od stwierdzenia, że jest „żołnierzem Państwa Islamskiego, i nim pozostanie”. Stopniowo jednak miękł. W ostatnich tygodniach nie tylko zaczął przepraszać rodziny ofiar, ale powtarzał, że „nie zabił nikogo” i skazanie go za zabójstwo „byłoby niesprawiedliwe”.
Le Pen na Twitterze
W przedstawionym w środę późnym wieczorem wyroku sąd nie uwzględnił jednak tej linii obrony. Wskazał, że Abdeslam podwiózł trzech swoich kompanów pod Stade de France, doskonale wiedząc, że znaleźli się tu, aby zabić jak najwięcej ludzi, doprowadzając do wybuchu pasów szahida. Sam zaś wyrzucił własny pas nie dlatego, że – jak twierdzi – zmienił zdanie, tylko ten nie funkcjonował.
Przed sądem wystąpiła rekordowa liczba świadków. Procedura toczyła się w specjalnie zbudowanym obiekcie
Terrorysta dołączy więc do grupy ledwie czterech seryjnych morderców, którzy zostali skazani na najwyższy wymiar wprowadzony w 1994 r.: „faktyczne dożywocie”. Co prawda zgodnie z zaleceniami Europejskiej Karty Praw Człowieka żaden więzień nie może być całkowicie pozbawiony możliwości wyjścia na wolności. Ale jest ona w przypadku Abdeslama minimalna. Będzie on mógł wnieść o rewizję kary po 30 latach, jest jednak niemal pewne, że bez skutku.
Współautor zamachów, które kosztowały życie 131 osób, został skazany obok 18 innych kompanów, z których jednak 5 najpewniej zginęło w Syrii, a jeden pozostaje w więzieniu w Turcji. Uniewinniono tylko jednego oskarżonego, Farida Kharkhacha, który dostarczył zamachowcom sfałszowane dokumenty. Prokuraturze nie udało się udowodnić, że wiedział on, do czego są one potrzebne jego klientom.