„Jak trzeba zapłacić komuś łapówki, to pieniędzy nie zbraknie" – miał powiedzieć Konrad K. do Piotra B., który chwalił się wpływami w służbach. Były prezes liczył, że zadba on o to, by nie interesowały się nim ABW i CBA. Po to zaangażował też dwie inne osoby. Wszystkich sowicie opłacając – wskazuje akt oskarżenia, którego główne tezy poznała „Rzeczpospolita".
Osoby odpowiedzialne za aferę Getbacku sukcesywnie rozlicza Prokuratura Regionalna w Warszawie. Nowy akt oskarżenia, o czym pisaliśmy już w „Rz", od tygodnia jest w sądzie – objął w sumie 11 osób.
– Zarzuty dotyczą działań na szkodę spółki, polegających na zawieraniu skrajnie niekorzystnych dla Getbacku umów na fikcyjne usługi, prania brudnych pieniędzy i niszczenia dowodów – mówi Marcin Saduś, rzecznik prokuratury.
Czytaj więcej
Konrad K. w wyznaczonym terminie nie wpłacił 10 mln zł poręczenia majątkowego. Pozostanie więc w areszcie – ustaliła „Rzeczpospolita”.
Od grudnia 2017 r. spadał kurs akcji Getbacku, na co wpłynął m.in. kryzys wizerunkowy, gdy wyszło, że do spółki przez kancelarię komorniczą wypływały z państwowego systemu PESEL-NET dane o dłużnikach. ABW zatrzymała pracownika Getbacku Grzegorza G. (były asesor u komornika) i choć spółka go zwolniła, jej wizerunek ucierpiał. Wkrótce trudną sytuacją finansową spółki Konrad K. starał się zainteresować kręgi rządowe i służby, sugerując, że upadek Getbacku może być odebrany jako „Amber Gold PiS-u" – wskazują śledczy.
Tato, nie wtrącaj się
Kontakty miał mu zapewnić poznany w 2017 r. Piotr B., mający „znajomości w ABW, CBA, wśród polityków i w izraelskich służbach specjalnych". I istotnie, organizował on spotkania Konrada K. z politykami i agentami CBA – ustalili śledczy.
Około dwóch miesięcy przed zatrzymaniem Konrad K., gorączkowo szukając dofinansowania dla Getbacku, dotarł nawet (przez Piotra B.) do Kornela Morawieckiego – ojca premiera, który podczas spotkania zadzwonił do syna. Premier uciął rozmowę – odpowiedział przez telefon, że „zna sprawę i żeby ojciec się w to nie wtrącał" – ustalili śledczy.
W razie potrzeby Piotr B. miał ludziom służb dawać „korzyści finansowe" (co przyznał Konrad K.). Miał też „koordynować" śledztwa przeciw komornikowi i Grzegorzowi G., by służby „nie ruszały" prezesa. A gdy między zarządem Getbacku i głównym akcjonariuszem – Abris Capital Partners – powstał konflikt co do nowej emisji akcji spółki, B. miał zainspirować służby, by na nich skierowały śledztwo.
Za „pomoc" Piotr B. dostawał (pod pozorem usług bezpieczeństwa w biznesie) 50 tys. zł, a potem aż 287 tys. zł miesięcznie i kwotę „dowolnie ustalaną przez strony". Sumy na fakturach rosły kaskadowo, co – jak twierdzą śledczy – dziwiło nawet osoby z zarządu Getbacku. „1 mln? Dlaczego tak dużo?” - o fakturę na tę sumę pytała w mailu o jedna z nich. Kiedy firmie Piotra B. wypłacono 1,4 mln zł za dwie ostatnie faktury, Getback musiał ubiegać się w Funduszu Abris o pożyczkę „ratunkową", by nie stracić płynności – zauważa prokuratura. Firma B. zyskała łącznie 7,3 mln zł.
W podobny sposób byli opłacani Kinga J.M. (z branży mediów) i Radosław K., o którym mówiła, że „dużo może". Konrad K. skonfliktowany z osobami z Funduszu Abris miał zlecić parze postaranie się, by do siedziby tej firmy „weszły służby". Śledztwo potwierdziło, że para nagrywała potajemnie wielu rozmówców, nawet Konrada K. Umowę na „analizę rynku i konkurencji" zawarto z Kingą M.J. na 4,3 mln zł – ostatecznie dostała 3,2 mln zł. Za część kwoty kupiła Maserati Levante i spłaciła karty kredytowe. Ok. 2 mln zł otrzymał Radosław K. – twierdził, że 460 tys. dał funkcjonariuszowi CBA Robertowi P., resztę wydał w kasynach, na drogie zegarki i ubrania. Czy istotnie opłacał kogoś z CBA? Ten wątek inna prokuratura umorzyła.
Dla „ratowania spółki"
– Beneficjentom umów wypłacono środki spółki na łącznie 10,5 mln zł – mówi prok. Saduś.
Umowy miały ukryć, że Konrad K. wydaje pieniądze spółki „na działania polegające na płatnej protekcji" – twierdzą śledczy. Uważają, że płacono miliony za nic. Kinga M.J. (po odwołaniu K.) sporządziła „raport" – kompilację ogólnodostępnych informacji o Getbacku. Dyrektor spółki ocenił, że wart był on tyle, ile „zużyte do wydruku kartki papieru".
Jak pewnie czuli się beneficjanci umów świadczy następujący fakt: gdy już nowy zarząd Getback zablokował ostatni przelew (na blisko 1,1 mln zł) Kinga M.-J. upomniała się o niego kierując do spółki wezwanie do zapłaty, choć – według śledczych – żadnej pracy wskazanej w umowie nie wykonała. Nowy zarząd spółki odmówił zapłaty i wezwał ją do zwrotu tego, co już otrzymała.
Kinga M.-J. i Radosław K., o czym także wspomina akt oskarżenia, próbowali zablokować publikacje w mediach. Kiedy dowiedzieli się, że dziennikarz Pulsu Biznesu Dawid Tokarz przygotowuje krytyczny artykuł o kryminalnej przeszłości jednego z biznesmenów (bez związku z Getbackiem), kobieta zaproponowała, że w zamian za 200 tys. zł wpłynie na dziennikarza, by zaniechał publikacji. Służby miały podsunąć mu inny nośny temat - wynika z jej relacji dla śledczych. Biznesmen ostatecznie zapłacił parze 80 tys. zł. Artykułu nie zablokowali, dziennikarz opublikował nie jeden, ale dwa krytyczne teksty o biznesmenie.
Konrad K. w śledztwie przyznał, że pieniądze płacone Piotrowi B. i Kindze M.J. były m.in. „na łapówki dla funkcjonariuszy różnych służb". Wskazał też, że osoba z zarządu otrzymała 615 tys. zł za „doradztwo biznesowe", co było fikcją. Później zmienił stanowisko i do niczego się nie przyznał, mówił, że wszystko robił dla „ratowania spółki". Ale potwierdził, że Kinga M.J. i Piotr B. pełnili rolę „koordynatorów ds. służb specjalnych" i za to byli wynagradzani.
Winę za upadek Getbacku Konrad K. zrzuca na przedstawicieli Abris Capital Partners, którzy – jak twierdzi – dążyli do pozbycia się go z zarządu spółki i jej przymusowej restrukturyzacji, by wyprowadzić najwartościowsze aktywa i wierzytelności (to bada inne śledztwo).
Większość z oskarżonych, w tym troje „od służb", przyznała się, chcą dobrowolnie poddać się karze.