Co kilka miesięcy pojawia się informacja, że ktoś zaczął strzelać na ulicy, w szkole, w restauracji. Zabił kilku czy kilkunastu ludzi, a potem popełnił samobójstwo albo został zabity przez policję.
Tak było w kwietniu 2009 r. w azerbejdżańskim Baku. 29-letni Farda Gadirow wkroczył na teren jednej z uczelni i otworzył ogień. Zabił dwanaście osób, nim przybyła milicja, a wówczas sam pozbawił się życia. Miesiąc wcześniej 28-letni Michael Mc Lendon zamordował w amerykańskim stanie Alabama dziesięć osób, w tym swą matkę i czterech krewnych, a następnie popełnił samobójstwo. Czy bardzo głośne wydarzenie z kwietnia 2007 roku, gdy 23-letni student Seung-Hui Cho na kampusie uczelni Virginia Tech w USA zabił 32 osoby, a następnie siebie.
Jednak najnowsze przypadki takich ataków są inne. James Eagen Holmes, który po północy w miniony piątek wszedł do sali kinowej i zabił dwunastu ludzi, po dokonaniu tej zbrodni spokojnie wyszedł na zewnątrz i oddał się w ręce policji. A wczoraj w Norwegii obchodzono smutną rocznicę ataku Andersa Behringa Breivika, który najpierw zdetonował bombę w centrum Oslo, a potem strzelał do młodzieży na wyspie Utoya, zabijając łącznie około 80 osób. On też został aresztowany i obecnie trwa jego proces.
- Do niedawna ataki były zazwyczaj dziełem ludzi chorych psychicznie, przechodzących załamanie nerwowe. Po akcie agresji popełniali samobójstwo lub wdawali się w strzelaninę z policją. Dwa ostatnie przypadki są inne - mówi „Rz" Krzysztof Liedel z Biura Bezpieczeństwa Narodowego, podkreślając przy tym, że tego typu sprawy trzeba rozpatrywać indywidualnie, bo choć pozornie podobne, to jednak każda jest nieco inna.
Jego zdaniem napastnik z Denver był po prostu chory psychicznie. - Nie był motywowany ideologicznie czy politycznie, ale żył w świecie filmu, niejako „wyreżyserował sobie" to, co chciał uczynić. Najważniejsze jednak jest to, że chciał zaistnieć w mediach - podkreśla Krzysztof Liedel.