Z końcem 2015 r. część stacji kontroli pojazdów, które powstały np. przy technikach samochodowych, jednostkach policji czy straży pożarnej, zostałaby zamknięta. Posłowie sejmowej Komisji Infrastruktury przygotowali jednak projekt nowelizacji ustawy –Prawo o ruchu drogowym, która spowoduje, że nie tylko przedsiębiorcy, ale i takie jednostki mogłyby prowadzić stacje kontroli pojazdów.
Intencją posłów jest, by np. przy szkołach można było kształcić przyszłych diagnostów. Dzięki temu zakupiony sprzęt diagnostyczny nie trafi na śmietnik.
Pomysł dobry, ale branża wskazuje, że nie podjęto próby uregulowania innych kwestii. Okazuje się, że niektóre stacje kontroli pojazdów oszczędzają na badaniach i nie zawsze rzetelnie sprawdzają stan techniczny aut. A jeśli auto nie przejdzie badania w jednej stacji, to w innej nie będzie z tym problemu, gdy do stawek wynikających z rozporządzenia dołoży się 50 czy 100 zł. I nawet nie wiemy, że obok nas jedzie tir z ładunkiem w przyczepie, w której nie działają hamulce. Potwierdza nam to anonimowo jeden z diagnostów.
– Przyczepa nie przeszła badań technicznych. Przedsiębiorca jednak miał umówiony transport i nie chciał oddać jej do warsztatu i czekać, aż poważna usterka zostanie usunięta. Poszedł więc do innej stacji. Później wrócił do mnie i pochwalił się stemplem w dowodzie rejestracyjnym. Wykrzykiwał przy tym, że skoro ja nie chciałem zarobić, to zarobił ktoś inny – opowiada.
To, że takich przypadków jest wiele, pokazują choćby kontrole Inspekcji Transportu Drogowego. Podczas tegorocznej akcji „Bezpieczny autokar" w czasie ferii zimowych na 920 skontrolowanych autokarów przewożących dzieci zatrzymano 63 dowody rejestracyjne. Fatalny stan techniczny dziesięciu pojazdów spowodował, że nie dopuszczono ich w ogóle do dalszej jazdy – nawet do warsztatu.