Tak, ale często po fakcie. Pamiętamy tragiczny wypadek na ul. Sokratesa w Warszawie sprzed kilku lat. Zginął mężczyzna, który przed tragicznym w skutkach rajdem kierowcy uratował żonę i dziecko. To przecież właśnie ten wypadek jest głównym powodem zmian, o których dziś rozmawiamy. Rodzi się jednak pytanie, czy musiało do niego dojść, żeby poprawić bezpieczeństwo w tym miejscu. Odpowiedź jest prosta. Najwyraźniej musiało. A przecież nie powinno.
W noweli pojawia się cały rozdział poświęcony przepisom dotyczącym renty, na którą będą mogły liczyć od sprawców ofiary wypadków drogowych i ich najbliżsi. To może być szansa na ratunek dla wielu osób...
Jak najbardziej. Sprawca dopuszczający się tragicznych zdarzeń na drodze musi się liczyć z prawnymi i finansowymi konsekwencjami, nawet do końca życia. Czas, by wesprzeć osoby poszkodowane. Takie wsparcie może mieć bardzo różny charakter. Niektórzy doznają uszczerbku na zdrowiu, ale po rehabilitacji wracają do życia sprzed wypadku. Są jednak przecież i tacy, którzy po takim zdarzeniu muszą zmienić swoje życie, zawód, bo np. doznali urazu, który w dotychczasowym zajęciu ich dyskwalifikuje. Za to wszystko powinien płacić sprawca. Jeśli boi się odpowiedzialności, niech się ubezpieczy i za takie ubezpieczenie systematycznie płaci.
Tuż po wypadku na ul. Sokratesa w Warszawie politycy licytowali się co do surowości kar dla sprawców wypadków drogowych. W Ministerstwie Sprawiedliwości powstał nawet pomysł, by konfiskować auto pijanemu (powyżej 1 promila) kierowcy sprawcy wypadku. Tego przepisu zabrakło w noweli, która wejdzie w życie 1 stycznia. Czy słusznie z niego zrezygnowano?
Ten pomysł wraca co jakiś czas. Osobiście mam mieszane uczucia. Prawnicy powinni wypowiedzieć się, w jaki sposób osoba, która w dobrej wierze użyczyła swój samochód innej osobie (trzeźwej), będzie mogła dochodzić rekompensaty za skonfiskowany nie z jej winy samochód. Ostateczna decyzja należy do ustawodawcy. Zalecałbym jednak ostrożność. Od samego wprowadzenia przepisu bezpieczniej nie będzie.
Jaki jest podstawowy grzech uczestników ruchu drogowego w Polsce? Pieszych, kierowców, motocyklistów i rowerzystów.
Ze statystyk policyjnych wynika, że w ostatnich latach główną przyczyną wypadków powodowanych przez kierowców jest nieudzielenie pierwszeństwa i jazda z prędkością niedostosowaną do panujących warunków. Ja uważam jednak, że głównym grzechem jest nadmierna prędkość. Jeżeli nawet prędkość nie jest główną przyczyną wypadku, to prędkość ma wpływ na jego skutek. Wyobraźmy sobie sytuację, że podczas wykonywania manewru skrętu w lewo dochodzi do zderzenia z jadącym z kierunku przeciwnego pojazdem, który porusza się z prędkością rażąco większą od dozwolonej administracyjnie. Gdyby pojazd jadący na wprost jechał z dozwoloną prędkością (lub nieco większą), do wypadku by nie doszło. Czy rzeczywiście za sprawcę wypadku uznać należy skręcającego w lewo, ponieważ nie ustąpił pierwszeństwa „znikającemu punktowi"? Ta nadmierna prędkość głównie dotyczy kierujących motocyklami. A prędkość zbliżającego się motocykla z uwagi na jego małą szerokość jest nie do określenia, jest zaniżana.
Trudno jest dziś być dobrym kierowcą? Co to w ogóle znaczy?
Dobry kierowca jest kulturalny na drodze, zna przepisy i je szanuje. Jeśli dodamy do tego jeszcze sporo życzliwości, to mamy ideał. Czy trudno nim być? Uważam, że nie. Wielu z kierowców uważa jednak, że siadając za kierownicą, stają się anonimowi, a takim, w ich mniemaniu, wolno więcej. Tak nie jest.
Wojciech Pasieczny
ekspert z zakresu bezpieczeństwa ruchu drogowego, biegły sądowy ds. rekonstrukcji wypadków drogowych; wiceprezes Fundacji Zapobieganie Wypadkom Drogowym; wykładowca przedmiotu wypadki drogowe na Podyplomowych Studiach Psychologia Transportu na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego; b. radca, mł. inspektor w Wydziale Ruchu Drogowego Komendy Stołecznej Policji, inicjator wielu akcji na rzecz poprawy bezpieczeństwa ruchu drogowego