Prywatne uczelnie znalazły sposób, by zarobić na tegorocznych niedoszłych maturzystach. Egzaminu dojrzałości nie zaliczyło aż 30 proc. zdających, czyli ponad 85 tys. młodych ludzi. Teraz masowo kuszeni są „studiami" bez matury.
Szkoły proponują im status wolnego słuchacza i wpisanie na zerowy rok studiów (w praktyce zajęcia odbywają się razem ze studentami I roku). Zapewniają, że gdy za rok zdadzą maturę i do tego zaliczą egzaminy na uczelni, wpiszą ich na drugi rok studiów. Takie praktyki są sprzeczne z prawem, a konsekwencje dla słuchaczy mogą się okazać dotkliwe. Tymczasem chętnych nie brakuje. Ofertę dla tych, którzy nie chcą stracić roku, przygotowała m.in. Niepubliczna Wyższa Szkoła Medyczna we Wrocławiu i Lingwistyczna Szkoła Wyższa w Warszawie.
Nieco inną formułę przyjęto w Wyższej Szkole Biznesu – National Louis University w Nowym Sączu. W cenie studiów (320–440 zł miesięcznie, w zależności od kierunku) proponuje się abiturientom kursy (a nie rok zerowy), które po zdanej maturze mogą być podstawą zaliczenia pierwszego roku.
Część uczelni wprawdzie oficjalnie nie kieruje swojej oferty do osób bez matury, ale jednak zaprasza je na rozmowy z dziekanem. To on decyduje o przyznaniu statusu wolnego słuchacza.
Resort nauki nie ma wątpliwości, że takie praktyki są bezprawne, bo naruszają przepisy o szkolnictwie wyższym. – Jeśli w trakcie kursów uczestnicy zaliczali przedmioty, które są w planie nauczania na kierunku oferowanym przez uczelnię, to nie mogą one zostać zaliczone na poczet przyszłych studiów. Osoby te muszą ponownie zaliczyć wszystkie przedmioty i zdać egzaminy, gdy staną się faktycznymi studentami uczelni – ostrzegają eksperci Ministerstwa Nauki.