W ostatnim okresie, księże profesorze, robią karierę określenia „prekariusze", „prekariat", które kojarzymy ze Starożytnym Rzymem. Co one oznaczały?
Ks. prof. Franciszek Longchamps de Bérier: Skojarzenie w zasadzie prawidłowe, choć oba określenia w języku naszej debaty na temat rynku pracy nie pojawiły się wprost z łaciny. Przyszły przez język francuski. „Precarium" pochodzi od „preces", czyli „prośby o". W prawie rzymskim słowa prekarium używa się dość wąsko: na określenie umowy o oddanie w bezpłatne używanie rzeczy lub praw z pobieraniem pożytków. Zatem prekarium to „używanie z uproszenia". Udzielane w ramach szczodrobliwości dobrodzieja. Pierwotnie szczodrobliwość ta powodowała tylko powstanie stosunku faktycznego. Dopiero w rzymskim prawie klasycznym, w prawie cesarskim daje się mówić o stosunku prawnym.
W każdej chwili oddający w prekarium mógł odwołać swe wspaniałomyślne i hojne udzielenie drugiemu ziemi czy gospodarstwa rolnego. Prekarzysta nie narzekał. Miał bowiem tę korzyść, że nie płacił za dzierżawę. Czerpał natomiast wszystkie pożytki. Za to był stale utrzymywany w niepewności, a w konsekwencji w pełnej zależności, bo szczodrobliwość dawała mu szansę przeżycia. I to właśnie w prekaryjności się nie zmieniło.
Czy zasadne jest używanie słowa prekarium w kontekście zatrudnienia? Może lepiej nie mówić tym słowem o pracujących obecnie w Polsce na tzw. umowach śmieciowych: zlecenia, o dzieło itp. Czy nie jest to etykietowanie tej grupy zatrudnionych ?
Umowy prekaryjne są już dość dobrze opisane przez naukę prawa pracy. Ani w nim, ani tym bardziej w prawie rzymskim nie ma w prekaryjności nic obraźliwego. Zresztą nie postrzegałbym etykietowania za główny problem w tym przypadku. Jednak o odczucia lepiej zapytać bezpośrednio zainteresowanych.