Z punktu widzenia prawa międzynarodowego czas na negocjowanie traktatu lizbońskiego i zgłaszanie zastrzeżeń już minął. Polska powinna go ratyfikować – ewentualnie odrzucić.
Z perspektywy zagranicznej trwające właśnie boje parlamentarne o umieszczenie w ustawie wyrażającej zgodę na ratyfikację „zabezpieczeń” wyglądałyby zapewne jak spór o pietruszkę, gdyby nie zagrożenie traktatu, który do wejścia w życie wymaga ratyfikacji wszystkich państw Unii.
Inaczej sprawa wygląda z polskiej perspektywy. Faktem jest, że odstępstwo od przyjętych przez Polskę ograniczeń, czy to przez ten rząd czy następne, wymagałoby dodatkowej i takiej samej ratyfikacji, gdyż byłoby to rozszerzenie traktatu. Gdyby jednak większość sejmowa uznała (czego obawia się PiS), że Karta praw podstawowych nie ogranicza kompetencji polskich władz, wystarczyłoby przyjąć ustawę rozszerzającą traktat zwykłą większością. Ratyfikowana umowa międzynarodowa po jej ogłoszeniu stanowi część krajowego porządku prawnego, jest więc bezpośrednio stosowana i ma pierwszeństwo przed ustawami (art. 91 konstytucji). Co więcej, poszczególne sformułowania traktatu są wykładane na podstawie całej jego treści, a nie interpretacji państw. Nie ma znaczenia nawet zapisanie „krajowej” wykładni w uchwale parlamentarnej lub nawet ustawie.
Czy jednak ustawa, a tym bardziej jej preambuła, coś znaczy? Tak – ale tylko w stosunkach wewnętrznych. Może być bowiem w praktyce brana pod uwagę przy stosowaniu traktatu np. przed sądem czy urzędem, do którego przyjdzie, powiedzmy, dwóch mężczyzn, aby wziąć ślub. Zwłaszcza jeśli wprowadzone do traktatu „zabezpieczenia” znajdą zrozumienie u sędziego lub urzędnika.
Przykład? W ustawie lustracyjnej jasno zapisano: lustracji podlegają osoby pełniące funkcje publiczne, w szczególności „sędzia i prokurator”. A minister sprawiedliwości, Krajowa Rada Sądownictwa i kierownictwo Sądu Najwyższego (wbrew stanowisku IPN) uznali – odwołując się zwłaszcza do preambuły ustawy lustracyjnej – że emerytowani sędziowie i prokuratorzy nie podlegają lustracji.