Rz: Akcja pani książki rozgrywa się wśród stołecznych prawników. To nie tylko kryminał, ale też portret światka adwokatów, radców prawnych i prokuratorów. Czy ci bohaterowie to kopie prawdziwych postaci?
Dorota Dziedzic-Chojnacka: Podczas wielu lat pracy zawodowej przyjrzałam się różnym ludziom z naszego środowiska. Byli dla mnie inspiracją, zarówno jako bohaterowie pozytywni, jak i czarne charaktery. Ale żadna z przedstawionych w książce postaci nie jest prostym odwzorowaniem rzeczywistej osoby – choć może tak byłoby łatwiej. Lubię sama konstruować bohaterów, nie potrafiłam wyzbyć się tego prawa przynależnego każdemu autorowi książki.
Nie wszystkie te postacie budzą sympatię...
Nasze środowisko nie jest monolitem. Styl bycia i język prawnika z wielkiej kancelarii międzynarodowej bywa nieco inny niż tego pracującego indywidualnie albo w małej kancelarii. Są też różnice pokoleniowe, bo starsi koledzy o znanych nazwiskach inaczej się zachowują niż ci, którzy dopiero walczą o swoją pozycję i o klientów. Nie zawahałam się wprowadzić do fabuły ani doświadczonych adwokatów zadających się z przestępczym półświatkiem, ani młodych pistoletów mówiących polsko-angielskim „korpolengłidżem". Jest i pani mecenas, która nie ma skrupułów, by posłać swojego aplikanta po odbiór okularów z salonu optycznego. Może nie wszystkie takie postacie budują prestiż naszej profesji, ale przecież istnieją.
Większość bohaterów „Zbrodni..." to nieszczególnie majętni ludzie. To chyba fantazja autorki?